przy pierwszym zetknięciu, z wahaniem, bez jakiejkolwiek stanowczości położyłam się na tym sławionym przez wszystkich Słońcu - przyrumieniłam się lekko - Słońce to sprostało moim "wymogom opalizującym" i bez jakiegokolwiek zastanowienia powzięłam decyzję o ponownym leżakowaniu. i tak się wylegiwałam i wylegiwałam, koloryt skóry przybierał znamiona lekkiej przesady, by po krótkim upływanie czasu ulec przeobrażeniu w ewidentne symptomy obsesji o niespotykanym dotąd nasileniu i niepospolitych objawach. i dziś jestem tutaj - usmażona, pokryta ranami straty umiaru, uzależniona od opalania, połykająca cukierkowatym spojrzeniem każdy promyczek...
tak oto przedstawia się historia mojego "pythonowskiego opętania" - i mniemam, że nie tylko ja cierpię na te zaburzenie nerwicowe. zawdzięczam Im niemal wszystko co dobre mnie w tym wątłym, jednorazowego użytku życiu spotkało, przeprowadzili całkowitę metamorfozę oblicza mojego życia, są kolumną wspierającą moje poczucie absurdu, które we mnie ulepili i które to pieczołowicie pielęgnuję, przygwoździli do mojego serca miłość do surrealizmu, nonsensu i brytyjskiego humoru i pragnę aby towarzyszyli mi do ostatnich podrygów na tej Ziemi...
Tak, jestem wariatką... ;-)