"Doboszka" nie jest typowym thrillerem, a miksem różnych gatunków i podgatunków filmowych. Jeśli miałabym ją do czegoś porównać, to będzie to "Killing Eve". Dla mnie ten serial to petarda, ale raczej dla wymagającego widza, który będzie w stanie zrozumieć i docenić konwencję.
Park Chan-wook miał uproszczone zadanie, bo książka le Carre to samograj, ale bez dobrego scenariusza i samograj można zmaścić, czego dowodzą, chociażby nowe "My, Dzieci z dworca ZOO".
Dlatego wielkie brawa dla Michaela Lessliego i Claire Wilson.
Fabuła trzyma w napięciu, jest wartka, a przy tym nie jest przyciężka. To zasługa dialogów oraz dobrze skonstruowanym postaciom.
Dzięki temu aktorzy byli w stanie stworzyć wyraziste kreacje, przekonująco ukazać interakcje między swoimi bohaterami i w pełni zaprezentować swój kunszt.
Z przyjemnością patrzyło się na grę Pugh, Skarsgarda, Shannona oraz Ghattase, dla którego "Mała Doboszka", była w zasadzie debiutem. Rzadko się zdarza, by aktor, który ma w dorobku jedynie role w kilku krótkometrażówkach, prezentował tak wysoki poziom. Mam nadzieję, że "Doboszka" nie była dla niego jedynie odskocznią od pracy dramaturga, bo ma ogromny talent aktorski i chciałabym zobaczyć go w innych produkcjach.