To stare chińskie przysłowie, którego użyłem jako tytułu mojego wątku, doskonale oddaje moje odczucia wobec serialu "Twin peaks". Pierwszy raz obejrzałem go w dzieciństwie, wiele lat temu i zrobił na mnie ogromne wrażenie, które zapamiętałem do dziś. Teraz, z okazji emisji na TVN7 postanowiłem obejrzeć go powtórnie i muszę przyznać, że dziś, po latach, wydaje mi się bardzo słabym dziełem. Oczywiście oddaję mu to, że jest ojcem pewnego nurtu w kinie z którego wyrosło np: "Archiwum X" a także, że tkwi głęboko w manierze Lyncha ale dostrzegam w nim także wiele słabości. Po pierwsze przedstawione w serialu filozoficzne uniwersum jest naiwne i niemal infantylne. Biała i czarna chata, sygnały z kosmosu o treści "Cooper", tańczący karzeł - to wszystko jest zbyt naiwne. Druga wada to tragicznie oddane czarne charaktery. Szaleństwo Windoma Earle`a to dziecinne wygłupy. Wiem, że po Jokerze Ledgera oddanie szaleństwa w kinie zyskało nowy wymiar, odległy od wcześniejszych dokonań /nawet Nicholsona u Kubricka/ o jednostki astronomiczne ale Earle mnie rozsmieszył i wywołał odczucie litości wobec Welcha. Kolejna słabość to nadmiar rozwlekłych, niczego do akcji niewnoszących wątków. Pierwszy sezon miał jeszcze jakiś poziom ale nad drugim powinien popracować ktoś z nożycami. Reasumując - serial ma pewną wartość, w końcu jest dziełem Lyncha ale nie jest dziełem wybitnym.
najbardziej denerwujace sa pseudonaukowe i postmoderno-ch*jozoficzne wstawki, widac fascynacje autorow naukami nju-ejdzopodobnymi bzdurami, mocno psuje to calosciowy odbior filmu. infantylnosc zdecydowanie rzuca sie w oczy, sygnaly z kosmosu to smiech na sali, ale tanczacy karzel wydaje mi sie tutaj najmniejszym zlem, to jeszcze surreal na jakims poziomie.
zdecydowanie nie da nazwac sie tego dzielem wybitnym, ciekawi mnie, co tak ludzi rzuca na kolana w tym serialu - przeczytalbym, ale na pierwszy rzut oka widze same glupoty. mam tylko nadzieje, ze nie ta belkotliwa czesc ktora mnie odrzuca, ale przeczuwam, ze takich pierdół dzisiejsza pseudointeligencja potrzebuje. jak mozna z jednej strony cytowac heideggera, a z drugiej szastac belkotem na oslep? herezja.
Hmm... ja wlasnie tez nie wiem co w tym serialu jest takiego super. Moze moj problem polega na tym, ze zaczelam go ogladac kilka dni temu. I niech nikt nie mowi, ze nie probowalam sie wciagnac... Obejrzalam 18 odcinkow. Sa fajne momenty... Ale wlasnie te "fantastyczne" glupoty, o ktorych wspomnieliscie psuja calosc... Nie bede dalej ogladac. I zgadzam sie pierwszy sezon jeszcze daje sie normalne ogladac - ale drugi? masakra.
No nic. Chcialam sprawdzic co to jest to Twin Peaks, ze wszyscy sie tak tym zachwycaja... Fani serialow The Wire, Six Feet Under, czy Breaking Bad polecaja to... Ale coz.. - nie dla mnie.
Wiele razy spotkałem się z tego typu ocenami. Poniekąd je rozumiem, bo dla kogoś, kto dopiero dzisiaj po raz pierwszy ogląda Twin Peaks może się on wydać ograny, przecież od tamtego czasu tyle już pokazano. Nie zmienia to jednak faktu, że Twin Peaks było przełomem, wnosiło coś zupełnie nowego. W mojej ocenie do momentu, w którym umiera Leland serial jest rewelacyjny, potem jest już gorzej, a miejscami nawet kiepsko. Siła Twin Peaks to genialny klimat, albo ktoś go czuje, albo nie, jeżeli nie, to rzeczywiście nie polubi tego serialu.
Ale to są pozorne wady, które jednocześnie tak na prawdę stanowią o sile serialu. Ten irracjonalizm, przesada i przedstawienie wielu elementów filmu w sposób karykaturalny, przerysowany tworzy właśnie tę niezwykłość i niepowtarzalność "Twin Peaks". Na przykład, genialnym, według mnie, motywem było nazwanie niewypowiedzianego, nienazwanego i czystego zła...Bob. Bo jak nazwać tak czyste i pierwotne zło. Jakiej by nie nadać nazwy, i tak nie odda tego, czym ów zło było. Więc zażartowali sobie, i nazwali to...Bobem. Gdyby nie te nagromadzenie absurdów, które kontrastują z potwornościami, serialu "Twin Peaks" by nie było. Nawet samo "Twin Peaks" było kontrastem dla wydarzeń, które się tam rozgrywały. Spokojny, ciche, odizolowane miasteczko w "środku" lasu: czas biegł tam niezwykle powoli, własnym rymem, jakiś staruszek łowił ryby, gdzieś jakaś kelnerka, zapoznana z wszelkimi plotkami, ludzie życzliwi i spokojni, nad wszystkim czuwa szeryf, lubiany przez mieszkańców. Jednocześnie miejsce to ma straszne tajemnica, a ów lubiany szeryf dylemat, czy zdradzić tajemnice miasteczka dopiero co przybyłemu "detektywowi", który, co się potem okazuje, też ma swoje tajemnice i przeszłość. A może ów policjant ma być wiernym do końca, tylko z pozoru spokojnemu, miasteczku. A w koło jesienna/zimowa aura, smutna, ale jakże pasująca do całości. I już mam przed oczami wiele książek Koontz'a , czy nawet Kinga.Uwielbiam filmy/książki grozy, które straszą poprzez właśnie kontrasty, gdzie sielanka tylko uwydatnia prawdziwą, przerażającą naturę całości. A właśnie tym absurdem "Twin Peaks" osiągnęło swoisty szczyt tegoż kontrastowania.