Czy każdy człowiek ma w sobie pokłady zła, a ludzie dobrzy to po prostu ci, którzy nie pozwalaju mu nad sobą zawładnąć?
Czy miłośc wystarczy aby przeżyć?
Ile tak naprawde wiemy o ludziach, krtórych na pozór znamy?
Abstrahując od typowiej dla Lyncha realizacji Miasteczka Twin Peaks bardziej niż na tajemniczych symbolach i surrealistycznej formie w jakiej serial zostal nam zaserwowany chciałbym skupić się na wymienionych wyżej pytaniach. Oglądając filmy Davida Lyncha zawsze na pierwszym miejscu staram się "dać ponieść" temu co widze na ekranie. Bardziej niż na układaniu fabuły w całość staram się skupiać na odczuciach jakie mi towarzyszą podczas seansu. Podobnie podszedłem do Miasteczka Twin Peaks i po obejrzeniu wszystkich odcinków własnie te 3 pytania krążą mi po głowie.
Czy każdy z nas ma w sobie "Boba" , niecny byt, który żywi się naszym strachem i właśnie wtedy kiedy boimy się najbardziej on staje się najsilniejszy i czasami przejmuje nad nami kontrolę? Twórcy sugerują nam, że nie ma ludzi z natury dobrych lub złych. Każdy człowiek jest w pewien sposób podzielony i tylko od niego zależy która część jego duszy będzie tą przeważającą.
Oglądając ostatni odcinek odniosłem (może błędne) wrażenie jakoby reżyser starał się nam pokazać, że pewnego rodzaju "happy end'u" mogą doświadczyć tylko osoby kochające się, które mają swoje wzajemne wsparcie. W restauracji Normy Major z żoną wpatrują sie sobie głęboko w oczy, Bobby wpada na pomysł poślubienia Shelly, zakochana barmanka wchodzi spóźniona do pracy z wielkim uśmiechem na twrzy - losy tych bohaterów kończą sie się pozytywnie. Co dzieje się tymczasem z resztą mieszkańców Twin Peaks? Audrey najprawdopodobniej ginie w eksplozji banku, podobnie jak Pete i Andrew Packard, Leo w przerażeniu czeka na śmierć, Donna przeżywa załamanie po poznaniu prawdy o swoim ojcu, Benjamin Horne ginie z ręki doktora Willa, który jak się zdaje popada w obłęd. Przesłanie wydaje się być proste, przetrwać możemy jedynie posiadając wsparcie osoby nas kochającej. Kłamstwa, chciwość (generalnie pozwalanie naszemu wewnętrznemu Bobowi na zbyt dużo) doprowadzą nas to tragedii. Major przesłuchiwany przed Windoma Earla mówi, że jego największym strachem jest to , że być może miłość to jednak za mało? Jak pokazuje wątek agenta Cooper'a czasami tak się zdaża.
Co do trzeciego pytania myśle, że nie trzeba go zbytnio rozwijać. Twórcy chcą nam po prostu pokazać, że każdy człowiek ma swoje sekrety, że nigdy nie poznamy o kimś całej prawy. Nikt nie poza nas "całych".
To by było na tyle moich wypocin, chętnie poczytam wasze zdanie na temat esencji tego serialu i głównych pytanie, które utkwiły wam w głowie po jego obejrzeniu. Pozdrawiam.
ja nie pokuszę się o żadne pytania, a jedynie o stwierdzenie, że to cholernie dobre pytania i cholernie dobre przemyślenia! jestem zupełnie na świeżo po pierwszym seansie, ale dzięki takim komentarzom łatwiej poukładać sobie całość w głowie, więc.. dzięki!
No po takim opisie, serial wydaje się naprawdę miodny, aż się nim zainteresuje.
Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że [ Od razu mówię, że nie jestem księdzem;) ] większość młodych ludzi daje się ponieść życiu, nie stać ich na chwili refleksji. Może to i dobrze? Trzeba się przecież za młodych lat wyszumieć, aby mieć co potem wspominać, być może nawet z naszą drugą życiową połówką?! Ale jest też druga strona tego medalu - jak się wpadnie w wir hedonistycznego życia, to później trudno się zatrzymać, przeanalizować kim się jest. I do rzeczy - Mój brat nawet nie zdaje sobie sprawy ile zła tworzy, on się nawet ma za dobrego, można powiedzieć za "poziom 0", czyli nie jest dobry ani zły, a tak naprawdę nie robi w życiu nic dobrego, rozsiewa zło i nie można mu przemówić do rozsądku. Po prostu nie zdaje sobie sprawy, że przekroczył granicę zła i go tak omamiło, że nie ma sobie nic w swoim zachowaniu do zarzucenia.
Mogę być trochę stronniczy religijnie, ale jak dla mnie wszyscy na początku są dobrzy, tylko potem kwestia tego na ile damy się skusić złu i kiedy zdamy sobie sprawę, że kiedyś, dawno, nadepnęliśmy na minę - grzech - i dowiemy się, że nasz duch od tej miny umarł, ale może to nigdy nie nastąpić, bo jak się wskoczy do wodospadu życia, to ciężko o myślenie, które nieraz boli.