Finał serialu iście Lynchowski - długie ujęcia, ironia (praca do 75 roku życia albo i więcej - patrz sena z bankierem, który ledwo co dogorywa na tym stanowisku) i wszystko bez sensu. Niestety zakończenie nijak ma się do całej otoczki, jeśli porównamy ją z odcinkami w reżyserii pozostałej ekipy. Za kamerą Lynch stawał osobiście tylko w kilku odcinkach, co zresztą wyraźnie widać (min. pilot, 1 odcinek 2 sezonu, 7 odcinek 2 sezonu - z wyraźnym zaznaczeniem Boba i psychodelki. W pozostałych przypadkach mamy naprawdę świetny miszmasz, który sobie swobodnie płynie. O ile swoje odcinki Lynch zrealizował w sposób genialny, to finał pozostawia wiele do życzenia i to wcale nie dlatego, że jest bez sensu. Ten bezsens nie pasuje do przyjętej konwencji pseudosensu w epizodach poprzednich, jeśli rozumiecie co mam na myśli.
Pozdrawiam!
P.S. Kreacja Lyncha w tym serialu niemal autobiograficzna. Tworzy filmy, w których ludzie doszukują się sensu, mimo że sam uważa, że sensu tam nie ma. W serialu gra postać rozdartego gościa z FBI, który słyszy tylko ludzi, których chce usłyszeć, w pozostałych przypadkach wrzeszczy, bo inaczej nic nie zakuma ;).
finał jest finałem. niby miał być ciag dalszy, a nawet jakby nie było, to koniec sezonu zawsze jest jakims tam zamknięciem kilku spraw. i tak było w tym przypadku. chciałbys większy "bezsens", purenonsens, czy jak, bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałem wypowiedź. zakończenie jest otwarte, nie można wg mnie zrobic tego lepiej. zresztą zrobił to Twój mistrz - Lynch, czyż nie? ;)