"Mistrzowie horroru" to jeden z niewielu seriali grozy, jakie ukazały się w ciągu ostatnich lat. I
mam tu na myśli prawdziwe seryjne horrory, nie "Pamiętniki wampirów" lub podobne pieprzenie.
Między innymi z tego powodu warto poświęcić im uwagę. Zespół twórców także robi wrażenie -
wśród reżyserów nie brakuje tytułowych mistrzów. Nie każdy kultowy twórca wywiązuje się z
powierzonego zadania dobrze, niektóre epizody kuleją mocno. Wystarczy tu wspomnieć kiepskie
odcinki Johna Landisa czy okropną "Jenifer" mocno już wypalonego Dario Argento... Wiele
odcinków robi jednak piorunujące wrażenie i zachęca do dalszych seansów.
Oba sezony prezentują podobny, mocny poziom, żaden z nich nie wybija się ponad pozostały.
Gdybym miał wskazać ten (ciut) lepszy, byłby to pierwszy. Historie są tu bardziej wyraziste i
zapadające w pamięć, całość jest bardziej przebojowa, świeższa.
Najlepsze odcinki:
- "Sound Like" (doskonała reżyseria Brada Andersona, wszechobecna bezbłędność);
- "Sick Girl" (Angela Bettis + Lucky McKee = rewelacja!);
- "Cigarette Burns" (po "Duchach Marsa" z 2001 John Carpenter tworzy historię na miarę "W
paszczy szaleństwa");
- "Pick Me Up", "Incident On and Off a Mountain Road" (świetne slashery; "Pick Me Up" mógłby
zostać udanym filmem pełnometrażowym);
- "Right to Die" (groza, przesłanie, dobrzy aktorzy).
Najgorsze odcinki: przede wszystkim "Jenifer", potem mierny "We All Scream for Ice Cream". "Jenifer" to bezgustowne, prostackie soft porno, "We All Scream..." wygląda jak popłuczyny po "Laleczce Chucky".