Serial ma na pewno dwa mocne atuty: przewodni pomysł i ładnie zakomponowane kadry pokazujące wschód słońca nad morzem, ewentualnie zachód słońca nad morzem, dachy domów i okablowanie lamp ulicznych. Na tym koniec. Ciekawość jaką miałem na początku pierwszego odcinka bardzo szybko ustąpiła miejsca narastającemu uczuciu znudzenia, rozczarowania i irytacji. Historia opowiedziana jest w arcynudny sposób, dialogi są przeględzone do granic możliwości, a reżyser prowadził aktorów tak jakby był po kilku szotach Krwawej Mary... Zach Gilford, Samantha Sloyan i Hamish Linklater usiłują uczciwie zarobić na swoje wypłaty i wykreowane przez nich postaci wydają się chwilami prawie interesujące, niestety reszta obsady wydusiła z siebie znacznie mniej. Henry Thomas już w 1982 roku powinien był zrobić przysługę widzom i zabrać się razem z E.T. daleko stąd, tymczasem nie tylko został na Ziemi, ale na dodatek po 39 latach zrobił psikusa i zagrał w "Midnight Mass". Nawet Egzorcysta z 2004 roku z Izabellą Scorupco ma więcej ikry... Ogólne wrażenie rozczarowania, niewiarygodności widowiska i braku klimatu dopełniają słabe "efekty specjalne": wygenerowane komputerowo mewy, szmaciane lalki udające zdechłe koty i okropna charakteryzacja (żenująco sztuczna twarz staruszki, ksiądz w podeszłym wieku, mieszkańcy osady...).