Niekoniecznie. Jak dla mnie najsłabsza z trzech ostatnich produkcji serialowych Flanagana. "Bly Manor" nadal na 1wszym miejscu, a za nim "HOHH". Sam twórca wypowiadał się przedwczoraj na tt, że dla niego osobiście to jego najważniejsze dzieło. Dużo tu rozważania o życiu, śmierci, bogu i religiach ogólnie. Pewnie stoją za tym jakieś osobiste przemyślenia i doświadczenia, jednak dla mnie jako widza, zbyt przeintelektualizowane i zbyt na serio. Zabrakło mi tego subtelnego poczucia humoru obecnego w Bly i HH. Tamte produkcje też niosły za sobą filozoficzne i uniwersalne przesłania, a jednak nie były aż tak ciężkie i poważne jak MM. Tutaj przydałby się moim zdaniem jakiś drobny "comedy relief" żeby złapać oddech.
Nie wiem też czy oryginalnie serial był planowany na 7 odc. czy z powodu covida musieli przyciąć produkcję, ale momentami można odnieść wrażenie, że fabuła jest przyspieszona.
Plusy na pewno za świetną ścieżkę dźwiękową i zdjęcia, ale to u Flanagana zawsze jest. No i fajne puszczenie oka w stronę "X-Files" w postaci plakatu Scully i Annabeth Gish aka Agentki Reyes, tutaj grającej postać dr Gunning. Świetna również postać Bev Keane (Samantha Sloyan), bezkompromisowa, przebiegła fanatyczka, adoptująca i interpretująca biblię na własne potrzeby :D Szkoda tylko, że pomimo swojego sprytu nie zaczęła szybciej kopać tej dziury na plaży :D
No i nikt mnie nie przekona, że OG Vamp nie przetrwał finału. Te skrzydła na bank się załatały po tym jak possał z Erin. Gość odleciał w siną dal szukać kolejnego "kościoła" i wiernych, żeby "głosić dobrą nowinę":D