Miniserial horror, niezły wyspiarski klimat, momentami przywodzi na myśl "Mgłę", zalatuje też chwilami "Osadą". Do zdjęć, oprawy muzycznej, gry aktorów nie można się przyczepić - wszystko trzyma wysoki poziom. Problem jednak z fabułą, która jest zdecydowanie prostsza, niż choćby w "Nawiedzony dom na wzgórzu". Jest nie tylko prostsza, ale i bardziej banalna.
Na duży minus wplatanie w historię stereotypów i podprogowego, cukierkowego przekazu netflixa. Monolog szeryfa o ucisku i rasizmie, który w obliczu relacji jedynej lekarki na wyspie (osoby całkiem wiarygodnej), stwierdza, że nie bierze historii na poważnie - był co najmniej groteskowy. Okay, kto by uwierzył w wampiry? Ale cała ta scena wyglądała zabawnie. Dobre 5 min tłumaczenia życia szeryfa tylko po to, aby powiedzieć - nie będę węszyć w kościele.
Poza tym propagandowe truizmy, banały o tolerancji, równości, całkiem jednostronne konfrontowanie zaściankowych chrześcijan z muzułmanami.
Nie chcę być źle zrozumiały. Cały ten temat powyżej jest ważny i oddaje pewien fragment rzeczywistości, lecz horror nie jest odpowiednim miejscem na problemy społeczne. Wszystko to burzyło klimat, odrywało mnie od historii.
Reasumując, mogło być lepiej. Mogło być gorzej. Nie żałuję czasu poświęconego tej produkcji.
Twój komentarz w 100 procentach oddaje moje wrażenia po seansie. Wszystko było na bardzo wysokim poziomie z wyjątkiem scenariusza. Banalna, jak się okazuje, fabuła oraz niepotrzebne dłużyzny. Ale pomimo tych wad oceniam serial pozytywnie i nie żałuję, że go obejrzałem. Z drugiej strony cholerna szkoda, bo dałoby się z niego wycisnąć kilka razy więcej.