Ale uczuciowy Roler Coster skompresowany do 1h i 3 minut.
Jenny (moja kochana) pokazała focha stulecia... Jakbym własną siostrę (mistrzynię focha i spojrzenia Bazyliszka) widziała w akcji... Zaczęło się od wspominek Claire przed bramą Lallybroch, ale zaraz potem był "Wee Fire" (maleńki pożar, jak eufemistycznie wyraził się Jamie o utracie dorobku życia), nieomal lanie małego Iana pasem poza kadrem zamienione (miłosiernie i poprawnie politycznie) w zaklejanie płotu nawozem i inne nie mniej spektakularne atrakcje, jak: kąpiel w "zaskakująco ciepłym" Atlantyku, odnajdywanie skrzynki ze skarbami, nieśmiałe próby przyznania się do ukrywania faktów, które skończyły się spektakularnym "objawieniem prawdy" w postaci czerwonolicej Liri, blond Marsali i cudownie / podejrzanie rudej Joan. Potem słowno-fizyczne przepychanki "legalnych" państwa Fraser (przyjmijmy, że Laoghire była nielegalną, drugą żoną, choć nie było to celowe działanie), które to przepychanki zgodnie z oczekiwaniami zakończył cebrzyk Jenny.
Jeszcze Claire nie zdążyła dobrze wyewakułować się z "raju", a tu trzeba było udzielać pomocy medycznej... mężowi. W związku z powyższym wyleciała moja ulubiona kwestia "Jestem lekarzem, nie weterynarzem" i dramatyczna ( lecz równocześnie zabawna ) w pełni rozwinięta infekcja ... No cóż wybaczam im. I tak oboje mieli wystarczająco dużo nerwowych sytuacji, dobrze, że nikt nie padł na zawał.
Ned Gowan - ucieszyłam się na jego widok, chyba tak samo jak Claire.
O... Skarb Wyspy Fok został dopiero teraz ujawniony (no cóż wygląda na to, że Jamie nie pisywał do rodziny ani z Ardsmiur, ani z Helwater, co wydaje się bardziej prawdopodobne, niż "cygańska poczta").
Mam jeden zarzut - nie znoszę slow motion... A zbieganie z klifu było... no cóż było "slow."
Popieram rozterki Claire (no cóż tylko krowa nie zmienia zdania, a Cait była genialna w tym odcinku), oraz bezkompromisową odpowiedź Jamiego, że życie z Sassenach jest dla niego po wielokroć ważniejsze niż "kariera zawodowa" i że są ze sobą związani (jak te gęsi) na całe życie - tak trzymaj Rudy...
A teraz szukamy Małego Iana i mam nadzieję, że książkowe rozterki z klifu będą miały miejsce na pokładzie Artemidy.