Pierwsze, wiadomo z tego serialu. Drugi termin pochodzi z ukochanego przez zacofane emocjonalnie dziewczynki i chłopczyków, Twilight Saga.
Oba terminy tak koszmarnie spłycają i zmniejszają powagę sytuacji jaką jest drastyczna zmiana w zachowaniu bohaterów, mająca całkiem spory wpływ na fabułę.
Poza tym brakuje mi konsekwencji w działaniu twórców. Całe to wyłączenie uczuć powodowało, że Stefek, Damon i Elena zmieniali się w niewyżytych krwiopijców a tu nagle Caroline potrafi się powstrzymać od bezsensownego mordowania kogo popadnie bo co? Bo jej pedantyzm jest silniejszy? To nie 1000 letni Elijah! Kaman.
No i Enzo, który niby jest teraz taki zły, i chce dopiec Stefanowi, a zachowuje się jak mimoza z tym swoim powolnym działaniem wobec Sary (czy jak ona się tam zwie).
Zupełnie nie przeszkadza mi Kai i jego "ludzkie" odruchy - to było do przewidzenia. Czy symuluje? To by było całkiem dobre, ale nie przeszkadza mi zupełnie to, że zmiękł. Zresztą to może być ciekawy wątek z tym całym odkupieniem win i przebaczeniem ze strony Bonnie (której to aktorka znowu zaczyna grać jedną brwią).
Zbrzydło mi natomiast kompletnie wątek Alarica i wiedźmy - łał, będą mieć dziecko! Jak supraśnie! Niespodzianka, to będą bliźnięta :D
Mamusia Salvatore - wiele nie oczekuję. Kolejni bossowie są tak przewidywalni i coraz bardziej nudni (pamiętacie tego super złego Travellera? nie? ja też nie).
I jestem skłonna do marudzenia jak Finn - co takiego te wampiry zrobiły istotnego w swej egzystencji, dla historii/sztuki/nauki? Non stop ratują swoje 4 litery przez jakimiś super strasznymi indywiduami, a w efekcie dotyczą tylko pasożytniczej wampirzej społeczności. Jeden z MG z którymi miałam przyjemność grać na sesjach Wampira Maskarady jako podstawę wprowadzał pytanie: co jest motorem twojej egzystencji? Tutaj tego mi brakuje. To samo zaczyna się dziać w The Originals: każdy z każdym, kolejni bossowie i większego sensu to nie ma.