PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=654281}

Piraci

Black Sails
2014 - 2017
7,9 27 tys. ocen
7,9 10 1 27491
7,7 7 krytyków
Piraci
powrót do forum serialu Piraci

Jestem świeżo po przejściu rewelacyjnej gry "Assassin's Creed - Black Flag". Wciągnęły mnie pirackie klimaty i z tego powodu szukałam jakiegoś serialu o pirackiej tematyce. W ten sposób zaczęłam oglądać "Black Sails". Wiem, że emisja serialu już dawno się skończyła, ale ja jestem świeżo po obejrzeniu pierwszego sezonu i po prostu nie mogłam nie podzielić się swoją opinią po seansie.
Od samego początku zachwyciły mnie lokacje. Nassau wyglądało dokładnie tak, jak w grze. Krajobrazy, fort, uliczki, budynki. Oczarowało mnie to tym bardziej, bo wiem, że Ubisoft przy produkcji gier współpracuje z historykami i dba o najdrobniejsze szczegóły wizualne. Miło więc było zobaczyć świat z gry niejako "na żywo". Podobała mi się również klimatyczna muzyka.
Sam pomysł fabuły też jest ciekawy. Szkoda tylko, że strasznie to skopano poprzez naiwne intrygi, absurdalne zwroty akcji i… bohaterów. To nie tak, że żaden mi się nie podobał. Fajne było to, że żaden z nich nie jest postacią jednoznaczną - albo typową białą, albo czarną (z jednym małym, moim zdaniem, wyjątkiem). Ale zachowania co niektórych to po prostu szczyt żenady. Ale zacznijmy od początku.
Flint - miał być charyzmatyczny, nieustępliwy, zawsze stawiający na swoim. Po prostu hardy, pewny siebie kapitan. Zamiast tego mamy egoistę, dla którego liczy się wyłącznie własny interes, zaś załogę ma za nic i jest mu potrzebna wyłącznie po to, by go osiągnąć. Po zdobyciu Urki i tak zamierza oskubać załogę, pokrętnie się tłumacząc, że i tak to przepuszczą na dziwki i alkohol, a on przynajmniej "zainwestuje" te pieniądze. W lepszą przyszłość dla siebie, oczywiście. Mogłabym to jeszcze zaakceptować, gdyby nie to, że ten bohater w natłoku wad nie ma w zasadzie ani jednej zalety. Po prostu nie da się go w żaden sposób polubić. Jego pobudki i metody działania sprawiają, że wcale mu nie kibicowałam podczas jego misji i było mi w zasadzie obojętne, czy on tę Urkę zdobędzie, czy też nie, a to przecież była główna oś fabularna pierwszego sezonu. Zaślepiony żądzą złota Flint nie widzi nic innego. Szczytem głupoty było zabicie Gatesa, jego przyjaciela i zaufanego doradcę, kapitana drugiego statku, i to dosłownie chwilę przed bitwą, kiedy tamten mu wyjawił, że załoga zaczyna go podejrzewać i wielokrotnie chciała dokonać na nim linczu, a Gates tłumił te działania w zarodku. Zaoferował mu ponadto pomoc w ucieczce po dobiciu do brzegu i zabraniu złota, a tamten zamiast mu podziękować i obmyślić jakiś sprytniejszy plan na później po prostu go dusi. No brawo po prostu. Teraz to załoga wcale się nie zbuntuje, zwłaszcza że i tak w myślach większość oskarżała go o zabójstwo tamtego buntownika w pierwszym odcinku (sorry, już nie pamiętam imienia) i Billy'ego. Do tego niby nienawidzi Anglików, a sam nazywa się królem, ma się za wielkiego reformatora i w ogóle nie wiadomo kogo. I żeby nie było, aktor jest super. Po prostu, nawet jeśli przyszłe sezony jakoś tłumaczą taką a nie inną naturę Flinta, to myślę, że jestem już na tyle uprzedzona do tej postaci, że raczej go nie polubię, właśnie ze względu na tę jego bezdenną głupotę i egoizm.
A skoro o głupocie mowa, następna na liście jest Eleanor. Niby chce dobra Nassau, ale jej działania jakoś temu przeczą. Hornigold miał rację, mówiąc jej, że sama doprowadziła do zamieszek uprawiając prywatę. I nie chodzi mi tu nawet o zdetronizowanie Vane'a po zajściu z Max, tylko nawet jej wcześniejsze działania z nim związane. Vane dobrze się spisywał, dostarczając jej towary do Nassau, a ona gdy z nim zerwała, po prostu przestała go informować o lukratywnych zleceniach w ramach focha. To nic, że Vane był skuteczny i Nassau zarabiało. Ważniejsze było to, że Eleanor się na niego gniewa i na złość nie chciała dać mu się wykazać. Zdarzenie z Max przelało tylko falę goryczy. Kiedy wtedy Eleanor oznajmiła wszem i wobec, że od tej pory Vane jest skończony, nie tylko stworzyła nieprawdopodobny, oparty na strachu precedens (nie podskakuj Eleanor, bo jak zrobisz coś, co się królewnie nie spodoba, to nic nie sprzedasz i będziesz mieć figę z makiem), który zaszokował całą wyspę i wzbudził uzasadniony strach, burząc i tak kruchą stabilizację, ale dodatkowo kompletnie rozbiła jego załogę, a wiadomo przecież, że jak pirat nie jest na morzu, to się nudzi, a jak się nudzi i nie ma żadnego ciekawego zajęcia i nie zajmuje się tym, do czego w zasadzie został "stworzony" (czytaj: do żeglowania, rabowania, pływania), to różne głupie pomysły przychodzą do głowy. Z resztą tym działaniem jedyne, co Eleanor osiągnęła, to zamieszki i całkowita utrata Max, którą przecież chciała niby chronić. Tylko że sama Max rozumiała, że w tej sytuacji nie ma wyjścia i dopóki nie spłaci rachunku wobec Vane'a, a on jej z niego nie zwolni, to w zasadzie nie ma o czym rozmawiać. Z resztą to, co wpłynęło na decyzję Max, to fakt, że wiedziała, że Vane kazał Rackhamowi ją uwolnić, a więc nie żywił wobec niej urazy. Inna sprawa, że kiepsko to wyszło, bo przyłapały ich na ucieczce resztki załogi. Następnie dalej znów mamy focha Eleanor na Vane'a, bo Hornigold kazał jej go ułaskawić. Faworyzowanie jednych piratów kosztem innych, także ze względu na prywatę. I ktoś taki chce rządzić wsypą mającą być ostoją handlu. Wolne żarty. Do tego na deser kompletnie nieudany zamach na załogę Vane'a przeprowadzony do spółki z Bonny. Dlaczego nieudany? No rzeczywiście, lepiej i dyskretniej jest zabić na raz ośmiu ludzi, niż jednego. Nie wiem, co nimi kierowało, kiedy się na to decydowały. Wystarczyło zlikwidować tylko tego jednego okrutnika, który pastwił się nad Max, skoro tak im przeszkadzał. Pozostała siódemka przecież dobrze ją traktowała. Argument Eleanor, że ta siódemka obróciłaby się przeciwko Bonny i zaczęłaby ją podejrzewać, był totalnie z d*py (jakoś wątpię, by Eleanor zależało na życiu Bonny. Po prostu chciała na raz pozbyć się problemu, nie brudząc sobie rączek, co akurat jej się udało, bo wszystkie podejrzenia padły na Rackhama). Gdyby tylko poczekały na odpowiedni moment i upozorowały wypadek, z pewnością wszystko rozeszłoby się po kościach, a załoga pewnie nawet nie zapłakałby po zaginionym koledze, przy którym trzymał ich raczej tylko strach przed jego siłą fizyczną. Bonny też popisała się tu inwencją, że w ogóle się na to zgodziła. W ostatnim odcinku widać tylko, że to wszystko obraca się przeciwko Rackhamowi, którego niby kocha, a na którego poszła cała wina (że niby zdradził załogę dla kochanki). A co innego miał zrobić Rackham postawiony pod ścianą, skoro one we dwie wszystko załatwiły za jego plecami, nawet nie pytając go o zdanie? Jestem pewna, że znalazłby lepsze wyjście, zwłaszcza że podczas tego pierwszego sezonu pokazał, że potrafi znajdować dyskretne wyjścia z sytuacji podbramkowych. Bonny popełniła szkolny błąd zakładając, że Vane nie wróci. Nawet Rackham chwilę po zamachu wytknął jej go, co oznacza, że wygląda on na jedyną osobę w tym serialu, która ma głowę na karku.
Z Bonny wiązałam duże nadzieje. Może nakręciły mnie też komentarze, że to najlepsza postać kobieca z "Black Sails". Po seansie pierwszego sezonu mogę tylko powiedzieć, że srodze się rozczarowałam. Przez osiem odcinków Bonny wypowiada może ze cztery zdania, cały czas ma ten sam grymas, jakby ktoś jej pod nos podkładał za przeproszeniem g**no do wąchania i nie robi właściwie nic poza snuciem się po ekranie bez celu. Robi tylko tę "popisową" akcję z zamachem na załogę i funduje ukochanemu niezłe szambo, robiąc jednocześnie przysługę tak znienawidzonej przez siebie Eleanor. A wystarczyło tylko pomyśleć. No ale cóż. Widać że w tym związku od myślenia jest Rackham.
Vane - też rozczarowanie. Po Black Flag z nim wiązałam chyba największe nadzieje, jeżeli chodzi o postacie historyczne. W grze był charyzmatyczny, okrutny, przebiegły i dość zorganizowany, jeżeli chodzi o działania. Z zapartym tchem czekałam na każdą misję z jego udziałem. Z kolei w serialu dostajemy wielkiego, przygłupiego osiłka, który bez pomocy Rackhama nie jest w stanie nawet założyć buta. Zamiast trzymać załogę w ryzach, pozwala im na rozpasanie, niewiele go obchodzą ich działania, tylko chla i ćpa. Co z niego za kapitan, że nie ma w ogóle u nich posłuchu. Od czasu do czasu przyłoży tylko komuś pięścią, ale mam wrażenie, że jego rola jak na razie sprowadzała się jedynie do oczarowywania widzów nagim torsem. Może teraz jak osiadł w forcie zrobi coś pożyteczniejszego, bo na razie to bida z nędzą - postać nijaka, bezpłciowa.
W komentarzach narzekano na Max. Na razie jednak postać ta prezentuje się jeszcze w miarę nieźle. Coś tam próbowała kombinować, ale dostała nauczkę i wyciągnęła z niej wnioski. Zna swoją pozycję, wie, na ile może sobie pozwolić, a kiedy pojawia się okazja, wykorzystuje ją i sprzymierza się z Rackhamem, powoli budując swoją pozycję. Aktorka jest trochę zmanierowana, ale jeszcze idzie to przełknąć. Zobaczymy, jak będzie dalej.
Rackham za to stał się moją ulubioną postacią. Zastanawiam się, z czego to wynika. Czy rzeczywiście aktor jest taki dobry, czy to po prostu wina reszty bezpłciowych postaci. Ale w sumie czemu nie. Jest zdecydowanie najinteligentniejszą z postaci, najlepiej się odnajduje w meandrach intryg, a jedyny błąd, jaki do tej pory popełnił, to niezbyt udane wejście w świat biznesu po przejęciu burdelu, ale i z tego szybko się podniósł (z niewielką pomocą Max). Nieciekawa sytuacja, w której obecnie się znajduje, jest wynikiem pochopnego przymierza Bonny z królową głupoty, Eleanor. Ciekawe, czemu Vane tak łatwo oskarżył o zdradę Rackhama, najmniejszej uwagi nie poświęcając nawet Anne. Swoją drogą, Vane łatwo mówi o lojalności, a sam zachlał się niemalże na śmierć i opuścił załogę bez słowa, zostawiając ostatnich wiernych mu ludzi na pastwę losu (bo ta ósemka, co by nie mówić, była wobec niego lojalna. Reszta odpłynęła z Flintem, ratując własne skóry). Hmm. Hipokryzja?
Ciekawe były też perypetie Silvera. Jego kombinowanie, jak wyjść na swoje i jednocześnie nie narobić sobie wrogów wprowadzały niezły wątek komediowy. Czasami miało się ochotę mu przywalić, bo te gierki zaczynały już bywać irytujące, ale to akurat taki rodzaj irytacji, który idzie wybaczyć ciekawej postaci. Jak na razie obok Rackhama zdecydowanie najjaśniejszy punkt serialu.
Ale i tak największym absurdem było dla mnie samo polowanie na Urkę. Te idealnie wyliczone dni, kiedy gdzie będzie. Idealnie wyliczony kurs. Rozumiem, że mogła mieć zaplanowane jakieś przystanki (np. na zaopatrzenie się w żywność), ale jakim cudem tak perfekcyjnie na nią trafili? Czyżby po drodze nie było żadnych sztormów? Żadnych niespodziewanych zwrotów akcji? Dodatkowo Urca była na tyle uprzejma, że pozwoliła Flintowi na wyczyszczenie kadłuba, opatrzenie Randalla, użeranie się z Vanem i Eleanor oraz zupełnie niespodziewany rejs za tym statkiem, który miał im dać działa, a nie dał. Acha, i jeszcze po drodze Flint stoczył z tym statkiem dość wyniszczającą bitwę o te działa i dodatkowo musiał uciekać przed posiłkami. W Nassau taki statek na pewno trzeba było wyremontować. Tego zdarzenia nie mogli zaplanować. A mimo wszystko te wydarzenia idealnie się zsynchronizowały. Strasznie to naciągane, co uczyniło całą intrygę nieprawdopodobną.
Ciekawe jest też to, że postacie drugoplanowe są bardziej interesujące, niż główne. Mam tu na myśli głównie Randalla, Gatesa i tego nowego kwatermistrza, Dufresne (swoją drogą, chyba najbardziej spektakularna przemiana). Nawet burdelmama miała jakąś charyzmę i była "jakaś". A chyba nie tak powinno być. Postacie drugoplanowe mają dodawać smaczku, a nie być daniem głównym.
Podsumowując, szału nie ma, d*py nie urywa. Gra rozbudziła mój apetyt, a serial skutecznie go stłumił. Oglądałam, bo lubię dokończyć coś, co zaczęłam. Jakoś na razie nie bardzo mam ochotę na drugi sezon. Czytałam, że powoli się rozkręciło wszystko, postacie zyskują głębię, a fabuła jest ciekawsza. Ale nie wiem, czy ufać komentarzom, skoro w moim przypadku nie wszystkie się sprawdziły :D Nie no, żart. Pewnie obejrzę dla świętego spokoju, żeby zaspokoić własną ciekawość i pokibicować Rackhamowi i Silverowi, bo w sumie tylko dla tych dwóch postaci warto to oglądać (w moim odczuciu, na razie przynajmniej).
Ufff, ale się rozpisałam :D