Uwielbiam ten sitcom pod każdym względem, nie będę wymieniać, bo zajęłoby to kilka godzin.
Ostatnio na Comedy Central oglądam w weekendy maratony przyjaciół i właśnie leciał dziś kolejny z 10 sezonem. I taka refleksja… Bo o ile odcinki są nadal świetne(moim zdaniem najlepsze są w sezonach 6-9, ale to na marginesie), tak czuć, że twórcy od samego początku wiedzieli, że to będzie koniec. Być może dlatego, że ledwo przekonali Aniston do zagrania w tym sezonie, a może sami wiedzieli, kiedy zejść ze sceny. Tutaj widać, że powoli wszystko się powoli dopina, Monika i Chandler są w połowie sezonu już jedną nogą poza miastem, każdy jakoś dochodzi do momentu, w którym zaczyna żyć po swojemu bez grupy…
Ogólnie dążę do tego, że samo zakończenie serialu, choć bardzo udane, dla mnie jest smutne. Osobiście wolałbym, aby wszystko rozwiązało się podobnie, ale żeby uniknąć tego efektu rozstania, zostawienia pustego mieszkania, a żeby ostatnia scena była nadal w pełnej scenografii i mniej sentymentalna. Czyli takie zakończenie bardziej komediowe. Mogliby wszyscy na końcu otworzyć szampana, wypić i wskoczyć do fontanny :)