Postacie w finale sezonu wspominają, że szybko trzeba zająć stolicę w przeciągu 2-3 najbliższych dni. No wypisz wymaluj scenariusz na mocne zakończenie... gdyby ten miał 10 odcinków. Po finale ma się wrażenie, że ktoś po prostu zakręcił kurek z budżetem na wyrenderowanie smoków jeszcze w 2 odcinkach. Efekt? Słaby finisze, który kończymy chyba 10 cliffhangerami nadchodzących bitew i wydarzeń.
I te zmiany panie, zmiany. Jestem zawsze za, bo serial to inne medium niż książka pisana w stylu artykułów na Wikipedii. Ale w zmiany to trzeba umieć. Tu scenarzyści, podejmując każdą decyzję o zmianie w serialu względem książki, tworzą trzy nowe dziury fabularne. Leanor Velaryon, który niby żyje, a może nie. Dowiadujemy się? Nie. Efekt? Namiestnik królowej dalej mógłby jej zarzucać śmierć syna... gdyby o nim pamiętał jak książkowy pierwowzór, bo cały sezon chodzi sobie po dokach pogadać z bękartem, teleportując się między Smoczą Skałą, a Driftmarkiem, jak akurat pasuje w "fabule".
No i nie pomijajmy wszędobylskiej ideologii. Zakładam, że stwierdzono, że po pierwszym, udanym sezonie można dolać jej tony, i nikt się nie skapnie, fani dalej będą zadowoleni. W serialu postanowiono, że każdy biały mężczyzna okaże się kretynem, gdy w książkach nim nie był. Książkową Alicent, złą i żądną władzy, uczłowiecza się i buduje do niej sympatię. Nawet, gdy wydaje swojego syna na śmierć... którego sama posadziła na tronie. Z Otto Hightowera robi idiotę, który daje się złapać, i dostajemy żałosną scenkę trwającą 2 sekundy.
Daemon, w książkach najbardziej zdolny militarny dowódca, leci sam do Harrenhal, by gadać o tym, jaki to on nie jest sprytny i nie da się otruć, by 5 minut później wypić podejrzany eliksir od podejrzanej wiedźmy, i cały sezon mieć odpały. Nie udaje mu się zrobić dosłownie nic, gdyby nie pomoc owej kobiety. W książkach sam zbiera sprawnie armię. To chyba najsłabszy wątek całego sezonu i zmarnowany potencjał Matta Smitha. Dalej, książkowy Jacaerys to mądry ponad swoje lata następca tronu, a tutaj pokraka, która sam nie umie pierdnąć, gdyby nie dobra rada narzeczonej.
Rhaenyra zastrzega się, jaka to jest ważna dla przyszłości całego królestwa zgodnie z przepowiednią, ale lubi sobie bez słowa zniknąć na ryzykowną wyprawę, nie informując o tym nikogo, w tym dziedzica i nie wybierając namiestnika. I sobie płynie na plotki do Królewskiej Przystani. Mamy wielką blokadę stolicy, której udaje się złapać Mysarię, gdy akurat pasuje to fabule, ale przepuszcza Alicent. Mamy wątek lesbijski, który byłby zrozumiały, gdyby nie następował po opisie brutalnego gwałtu i jego konsekwencji.
Mamy królową, która zamiast jeden po drugim dopuszczać bękartów do smoka (jak w książkach), wypuszcza od razu wszystkich, na rzeź. Mamy Vhagar, największego smoka wielkości Jumbo Jeta, który na przestrzeni dwóch sezonów jakimś cudem dwa razy umie zaatakować z komplenego ukrycia. No faktycznie, łatwo jest się mu schować.
Drobniejszych błędów i smaczków jest cała masa. Zły herb rodu Targaryenów, o co żali się sam Martin. Usunięcie postaci Nettles i Rhaena, która zapomina o istnieniu górskich klanów w Dolinie (pamiętacie wątek Tyriona, gdy spotyka ich po opuszczeniu Orlego Gniazda?). Elinda Massey podróżuje sobie ubrana w dworski strój z herbem, nikt jej nie zatrzymuje. I tak dalej, i tak dalej.
Tak, to fantasy. Ale świat dalej ma swoje prawa, mimo istnienia smoków i magii. Podróż zajmuje czas, ludzie muszą jeść i spać. A mamy klasyczne teleportacje postaci jak z ostatnich sezonów GoT, i dziurę za dziurą.
I o mój boże, dalej promuje się valyriański scyzoryk (ten, którym Arya zabija głównego zimnego złodupcę w 8 sezonie GoT), który dla mnie stanowi symbol upadku Gry o Tron. Dorabia się mu przepowiednie, którą GoT spartoliła po całości, bo wszystko, co Jon Snow zrobił, to nakrzyczał na smoka, bo rozum zgubił gdzieś w okolicach czwartego sezonu. Tyle wyszło z tej jego przepowiedni i budowania historii bękarta, który był następcą tronu. Nic.
Słaby sezon, mocny spadek względem dobrego pierwszego. Powielają się błędy, które robiła GoT. A jak się skończyło, wszyscy wiemy. Dramat.