Skończyłam właśnie sezon 4 i czuję się naprawdę przybita tym, co zobaczyłam.
Rozwiązanie historii Alison w taki brutalny sposób bardzo mnie zawiodło. Polubiłam tę postać, a w kilku ostatnich odcinkach można było odnieść wrażenie, że Alison przechodzi metamorfozę i zaczyna powoli odzyskiwać kontrolę nad swoim życiem... A tu nagle śmierć, przykra niezależnie od tego, w jakich naprawdę zaszła okolicznościach.
Sezon 4 poza kilkoma ciekawymi wątkami nudził mnie trochę zbędnymi, dłużącymi się scenami (np. podróżą Cole'a do Kalifornii, historią Sierry, drażniącą mnie Luisą).
Zastanawiam się, czy w sezonie 5 domknięte zostaną wszystkie kwestie i czy jego poziom zbliżony jest bardziej do tego z sezonów 1-3 niż 4.