smutno mi.
o ile pierwszego sezonu broniłam, bo - mimo, że wielokrotnie naiwny i prosty - potrafił dać do myślenia i sprowokować do dyskusji, o tyle drugi muszę solidnie zganić za totalny brak oryginalności. patrząc na to wszystko, mam wrażenie, że twórców poniosło i zechcieli być jednocześnie Lynchem, Tarantino, Kubrickiem, Lemem i jeszcze takim od Kła czy innego Lobstera. sceny i obrazy wycięte z innych seriali i filmów, nic szczególnego nie wnoszące, tylko irytujące widza choć trochę obeznanego z kinem. plus zakończenie, które jest totalnym skokiem na kasę i zapowiedzią, że czeka nas (was, bo ja się już nie dam nabrać) dalszy ciąg tej pseudo romantycznej farsy, która przyciąga ludzi na podobnej zasadzie, jak przyciągają ludzi brazylijskie telenowele.
metafory czytelne, nawiązania widoczne na kilometr, no nie można tak. ja rozumiem inspiracje, ale należy odróżnić inspiracje od tworzonego dla ludu zlepku fajnizmów.
ostatecznie powiedziałabym, że autorzy drugiego sezonu, gdyby chcieli zachować trochę klasy powinni się zachować jak Burt na dworcu. no ale nie umieli.
/plusy dodatnie za odcinek z Cobel, no i za sceny na dworcu. to są jedyne jasne (choć ciemne) punkty tego sezonu.