Wedlug mnie jest to najlepsza ekranizacja Rozwaznej i Romantycznej.
Znakomity dobór aktorów . Ewidentnie widać która jest ta rozważną a ktora ta romantyczną . Ciekawie zekranizowana powieść Jane Austen ..
Też tak uważam. Ale chyba już to w tym miejscu napisałam:) Po okresie
"narkotyzowania się" "Dumą i uprzedzeniem" z 1995, mam teraz okres
"Rozważnej i romantycznej". Jeśli nie obejrzę kawałka, to nie mogę usnąć :)
Do znudzenia oglądam scenę, kiedy Edward oświadcza się Elinor, a ona go
całuje. Właściwie całują się, ale to ona zaczyna :) Chyba jestem chora :)
mnie też urzekła ta wersja... taki niesamowity klimat ma
a muzyka jeszcze wszystko potęguje... zakochałam się w tej produkcji :)
Też uważam, że ta wersja jest lepsza, choć na przykład pan Palmer lepiej się zaznaczył w wersji z 1995; wyjazd pułkownika do Londynu też był według mnie bardziej przekonujący w wersji starszej. Ale pomomo tego zdecydowanie wolę tę wersję.
Jesteście wszystkie popieprzone, tak samo jak te podniecające się pod "Dumą i uprzedzeniem". Zresztą przeważnie byłyście tam i jesteście tu teraz. Tylko my, biedne Edwardy, czy inne Fitzwiliamy Darcy zasuwamy na to wszystko i jeszcze się od Was zarażamy.
rzeczywiście aktorzy bardzo dobrze dobrani z jednym wyjątkiem - Brandon - aktor jest wyjątkowow nijaki; widziałam 3 ekranizacje R&R i Morissey jest najgorszy: taki nijaki; ideałem jest Alan Rickman. kiedy pojawiał się na ekranie przyćmiewał wszystkich innych aktorów, poza tym z Kate Winslet tworzyli słodką parę :)
Charity Wakefield bardziej mi się podobała niż Kate Winslet,zagrała bardzo dobrze i jest urocza nawet gdy płacze hehe
Jako miłośnika atmosfery Dumy i uprzedzenia z Jennifer Ehle i Colin Firth-em... ta ekranizacja R&R jakoś mnie nie powala na kolana. Jest w pewnym sensie urocza .... ale ogólnie "oskarową z Emmą Thompson i Kate Winslet bardziej sobie cenie. Za mało tu iskrzenia a za dużo statycznych poz w ujęciach o ile Hattie Morahan jako Eleonera była dla mnie całkiem w oczekiwanym klimacie to już grana przez Charity Wakefield jej siostra była jakaś taka dziwna .... dopiero w końcówce serialu.... w jej kilku spojrzeniach typu Keira Knightley w akcji coś bliskiego odnalazłem. Edward Ferrars grany przez Dan Stevens-a poziomem dla mnie od Hugh Grant-a nie odbiegał, za to zarówno pułkownik jak i Pan Bingley jakoś mi w tej bajce najczęściej nie pasowali..... - u pułkownika ni odrobiny romantyzmu, za to Bingley do Don Juana miał daleko. Te klify, fale ....i dom Bennetów na odludziu nie pasowały mi do ciągle wpadających do nich ludzi .... i było raczej trudno mi w tej zimnej przestrzeni wyobrazić , że w okolicy jest jakieś życie towarzyskie, zresztą gdy jakieś grupy postaci były to "nie żyły" nawet gdy patrzyły. Film wart obejrzenia dla miłośników Austen i BBC produkcji.
Jako miłośnika atmosfery Dumy i uprzedzenia z Jennifer Ehle i Colin Firth-em... ta ekranizacja R&R jakoś mnie nie powala na kolana. Jest w pewnym sensie urocza .... ale ogólnie "oskarową z Emmą Thompson i Kate Winslet bardziej sobie cenie. Za mało tu iskrzenia a za dużo statycznych poz w ujęciach o ile Hattie Morahan jako Eleonera była dla mnie całkiem w oczekiwanym klimacie to już grana przez Charity Wakefield jej siostra była jakaś taka dziwna .... dopiero w końcówce serialu.... w jej kilku spojrzeniach typu Keira Knightley w akcji coś bliskiego odnalazłem. Edward Ferrars grany przez Dan Stevens-a poziomem dla mnie od Hugh Grant-a nie odbiegał, za to zarówno pułkownik jak i Pan Willoughbiego jakoś mi w tej bajce najczęściej nie pasowali..... - u pułkownika ni odrobiny romantyzmu, za to Willoughbiego do Don Juana miał daleko. Te klify, fale ....i dom Bennetów na odludziu nie pasowały mi do ciągle wpadających do nich ludzi .... i było raczej trudno mi w tej zimnej przestrzeni wyobrazić , że w okolicy jest jakieś życie towarzyskie, zresztą gdy jakieś grupy postaci były to "nie żyły" nawet gdy patrzyły. Film wart obejrzenia dla miłośników Austen i BBC produkcji.
Uważam, że ta ekranizacja "Rozważnej i romantycznej" jest najlepsza. Oglądałam wersję z 1995 roku i zachwyciłam się nią wtedy, jednak po obejrzeniu tej uznałam, że mini-serial jest lepiej nakręcony. O wiele bardziej podobał mi się sposób przedstawienia niemal wszystkich postaci. Najbardziej przypadli mi do gustu "tutejsi" Edward i Brandon. Pierwszy nie jest już ciapowatym, koślawym gamoniem (jakim był za Hugh Granta), ale zdecydowanym, pewnym siebie i silnym, choć łagodnym mężczyzną. Brandon z kolei to prawy i dobry, mocno doświadczony przez los mężczyzna, niepozbawiony pewnej nabytej zapewne podczas służby wojskowej szorstkości i sztywności. Alan Rickman, choć bardzo go cenię, nie poradził sobie z ukazaniem tej postaci w odpowiednim świetle, w przeciwieństwie do Davida Morrissey'a. Także tytułowe bohaterki w wykonaniu Hattie Morahan i Charity Wakefield wypadły lepiej. Co się zaś tyczy Willoughbiego, wolę poprzedniego odtwórcę (tj. Grega Wise'a), choć Dominicowi Cooperowi absolutnie nic nie brakuje i bardzo dobrze odgrywa swoją rolę. Po prostu tamten bardziej mi się podoba:)
również uważam, że ta wersja jest najlepsza, lepszy dobór aktorów, świetny przykład w odniesieniu do podanych przez Ciebie Panów Edwarda i Brandona :)
Jakoś ta wersja z 1995 niezbyt mi przypadła do gustu, tak jakby była "spłaszczona"
A ja jakoś nie przepadam za tą wersją. Kocham Jane Austen i jej książki znam prawie na pamięć, ale nie znaczy to, że kiedy oglądam film na podstawie którejś z jej powieści, moim głównym kryterium oceny jest wierność w odtworzeniu książkowych wydarzeń. Bardziej liczy się w moim odczuciu oddanie ducha literackiego oryginału. I jak "D&U" z 1995 ma jedno i drugie, tak "R&R" z 2008 ma to pierwsze (choć tez nie do końca), ale tego drugiego już nie. Więc choć "R&R" z 1995 różni się nieco od książki - niektórych postaci nie ma w ogóle, inne są dużo starsze niż w książce, nie ma pewnych (w tym kilku bardzo ważnych) wydarzeń - cenię ją wyżej jako bliższą oryginałowi pod wzgledem stylu i atmosfery.
Film Anga Lee ma więcej powściągliwości i "elegancji", charakterystycznych dla twórczości Austen, odznacza się też jej znakiem firmowym, jakim jest subtelne ironiczne poczucie humoru. Postaci są wielowymiarowe, a przez to bardziej prawdziwe - można odnieść wrażenie, że każdą postać poznajemy coraz lepiej wraz z biegiem filmu - nie opierają się one wyłącznie na wzorcu podanym widzowi na tacy na samym poczatku (jak się dzieje w werscji z 2008).
Humor w wersji z 2008 opiera się na przerysowaniu i karykaturze, a właściwie karykaturze karykatury (bowiem sama Austen również posługuje się satyrą, ale nie tak wykoślawioną i ostentacyjną). Postaci drugoplanowe są płaskie, nieciekawe. Nie mogę odeprzeć wrażenia, że są to papierowe manekiny służące do zapchania tła. Pułkownik Brandon w wykonaniu Morrisseya nie ma w sobie nic z opisywanego w książce oczytanego, obytego, doskonale wykształconego (gdyby nie niezwykła skromność i zamknięcie w sobie, to niemalże "światowego") dżentelmena, a w porównaniu z Brandonem Rickmana (w moim odczuciu ideał oddania tej postaci) wygląda wręcz na tępaka. Róznież emocjonalna strona tej postaci (co w sumie jest najwazniejszym aspektem) oddana jest przez Morrisseya miernie. Zdecydowanym plusem tej wersji, a może nawet przewagą nad filmem z 1995, jest Edward Ferrars: nie wiem, czy ta rola była lepiej zagrana, czy lepiej napisana, czy po prostu przemawia przeze mnie niechęć do Hugh Granta. Hattie Morahan też niezła, choć mam wrażenie, że wzorowana na Thompson. Tych odwzorowań od starej wersji zresztą było parę: widać to wyraźnie na przykładzie tych scen, których nie było w książce, a które dziwnym zbiegiem okoliczności pojawiły się w obu adaptacjach (np scena, kiedy Edward odwiedza Elinor w domu pani Jennings, gdzie spostrzega Lucy Steele dopiero po chwili albo Brandon szukający Marianne w strugach deszczu i przynoszący ją w ramionach do domu w Cleveland).
Ponadto film Anga Lee ma ogólnie większa wartość artystyczną. Jest lepszy pod względem formy, co jest zasługą bardzo zgrabnego scenariusza, kładącego nacisk na to co ważne, a nie będącego ciągiem różnych scen różnej wagi. Co do gry aktorskiej, to choć jest ona akurat , jak zauważyłam, punktem spornym, to dla mnie, biorąc pod uwagę ogół występujących w tym filmie aktorów - jest olśniewająca. Ponadto zdjęcia, muzyka, kostiumy - wszystko to oddaje umiar i powściągliwość stylu Austen, będąc jednocześnie samodzielnym walorem estetycznym. Najważniejszym zaś atutem filmu z 1995 jest to, że ta wersja stanowi wartość samą w sobie, tymczasem miniserial z 2008 może chyba zainteresować tylko fanów Austen i filmów na podstawie jej twórczości.
A ja mam mieszane uczucia. Książkę czytałam bardzo dawno, więc przyznam, że trudno mi się wypowiadać na temat wierności scenariusza z oryginałem jednej lub drugiej wersji, a nawet na temat klimatu w książce. Ale w wersji Anga Lee własnie klimat mnie urzeka, jest jakiś taki... jasny i trochę nierzeczywisty, nie wiem jak to określic. Może jest to spowodowane takimi prostymi zabiegami jak jasne kolory, słoneczna pogoda i miejscami taka słodka muzyka. Niektóre postacie także moim zdaniem były dużo lepsze w starszej wersji, przede wszystkim Kate Winslet jako Marianne i bezkonkurencyjny Alan Rickman! Również sir John, pani Jennings i pan Palmer, ale powiedzmy, że nie są oni najważniejsi. Ale Elinor podobają mi się obie, choć każda w inny sposób. Hattie Morahan bardzo mnie pozytywnie zaskoczyła, jest świetną Elinor, no i co tu kryć, wiek robi swoje, Emma Thompson byłaby dobra w tej roli 10 lat wcześniej.
Ale, co ciekawe, porównałam wiek obu "Marianne" i okazało się, że podczas gdy Kate Winslet w roku 1995 miała 20 lat, to Charity Wakefield była Marianną 27-letnią, czyli już nie taką naj-najmłodszą (choć chciałabym mieć tyle lat;-). A miejscami wygląda jakby miała 15. Natomiast Willoughby może i dobry, ale taki paskudny i jaszczurkowaty! Sorry, to już moja subiektywna opinia, mam nadzieję, że on tego nie przeczyta;-)
zgadzam się, jest to bardzo dobra ekranizacja i czuję do niej wielki Sentyment.
Matka Elenor zagrała wyśmienicie .
Również tak myślę, uwielbiam ten serial : )
Ta wersja ma niesamowity klimat i aktorzy w niej są idealnie dobrani do swoich ról. Najbardziej przypadły mi do gustu postacie Edwarda i Elinor, Dan Stevens i Hattie Morahan byli moim zdaniem o niebo lepsi od Hugh Granta i Emmy Thompson.
Podoba mi się ta wersja R & R. Przede wszystkim ze względu na Dana Stevensa czyli Edwarda : jego Edward jest cudowny, silny, męski, niezłomny facet z zasadami!!!!! (i do tego niesamowicie słodki;-) ) - Hugh Grantowi (mimo całego jego uroku) wyszła trochę taka ciamajda.
Płk Brandon z tej wersji jest w porządku, ale Alan Rickman też był super.
Najbardziej brakuje mi tu Hogh Lauriego jako pana Palmera - w tej starszej wersji rólka może niewielka ale znacząca, tutaj POalmer jest po prostu nijaki!
Według mnie najgorsza. Najgorsza, bo się wzruszam. A prawdziwy mężczyzna, na dodatek robol fizyczny, nie powinien się podniecać; powinien mieć wszystko w d ... . A ja nie mam, cienki jestem. To między innymi przez ten film. Albo może się taki ulęglem, nie wiem. Sprawny jestem fizycznie a intelektualnie taki jakiś do dupy niepodobny :(