Odcinek zachwycajacy. Aż się nie mogę pozbierać, aktorstwo Camerona w dzisiejszym odcinku było po prostu bezbłędne. Przepraszam, ale póki co nie jestem w stanie napisać niczego więcej. I jak zwykle, zapraszam do podzielenia się swoimi opiniami.
Zgadzam się w 100% Cameron naprawdę był naprawdę świetny.
Mam tylko jedną refleksję a mianowicie Fi i Jimmy powinni być razem, z bardzo prostego powodu, ona nie zasługuje na Gusa. On jest całkiem fajnym gościem. Jego jedynym przewinieniem jak na razie jest ten ślub po tygodniu. A ona i Jimmy są po równo popaprani. Tak więc pomimo tego że jestem strasznie za Gusem chyba wybiorę "Team Jimmy" bo uważam że Gus powinien być z kimś dobrym (nie chodzi o to że Fiona nie jest dobra ale jak dobrze zostało ujęte jest chaosem i potrzeba by cudu by to się zmieniło".
Poza tym chyba pierwszy raz usłyszeliśmy jak Micky mówi "kocham cię".
Odcinek bardzo fajny.
A ja nie jestem za Gusem... w sumie to nic o nim jeszcze niewiemy więc ciężko powiedzieć czy to porządny gośc czy nie. Po za tym niewiem czy to wina aktora czy tak miało być ale on jest zupełnie bez emocji, jak taka kukła.
Cameron i Noel skradli odcinek. Emmy jako Fiona też była świetna, ale jednak ta dwójka była lepsza.
Lubię Gusa, ale zgadzam się, że jest za dobry dla Fiony, która razem z Jimmym są siebie warci.
Sammi robi się coraz mniej wkurzająca, chyba dlatego, że odwróciła się od Franka i nie lata już za nim oczekując tatusia roku.
Szkoda mi Kevina i V, w żaden sposób nie mogą dojść do porozumienia i popadli w różne skrajności. Kev za bardzo przejmuje się najdrobniejszym płaczem dzieci(co można zrozumieć, w końcu to jego pierwsze), a V ignoruje je aż za bardzo. Tutaj może pomóc tylko szczerza rozmowa i ustalenie wspólnie jakichś zasad.
Oglądanie Iana w tym odcinku było niezwykle bolesne. Najgorsze jest to, że on nawet nie chce rozważać tego, że może mieć dwubiegunówkę. Dobrze, że chociaż w końcu się zgodził na szpital, choć trochę mu pomogą.
Mickey i jego "kocham cię" siedziało mi w głowie jeszcze długo po zakończeniu odcinka. Jego słowa miały więcej mocy i uczuć niż te Jimmy'ego powtarzane nie wiadomo ile razy. Jak sobie przypominam jego postać w pierwszym sezonie, to nie mogę się nadziwić, jak bardzo się rozwinęła, zmienił się nie do poznania. A najlepsze jest to, że wciąż kocha Iana i nie zamierza go zostawić. Monica nie miała takiego wsparcia, dlatego wątpię, że Ian kiedykolwiek posunie się do samobójstwa. Choć przy tej chorobie to nigdy nie wiadomo.
Nie mogę się doczekać, jak to się wszystko dalej rozwinie. Ian po tym jak zdradzał, uciekł z Yevem i omal nie zrobił mu krzywdy będzie pewnie myślał, że Mickey go teraz nienawidzi albo nie chce go widzieć.
Zgadzam się z Tobą praktycznie wszędzie :) Zastanawiam się jedynie nad tym, czy Ian rzeczywiście będzie w ten sposób myślał? Widział ten ból, ale i ulgę w oczach Mickey'a, gdy ten go zobaczył. Chciałabym, żeby Mickey powtórzył swoje słowa wypowiedziane przez telefon. Ian słyszał jednak "can i go in with him". Ta scena była niesamowicie poruszająca, a to jedno małe zdanie wyrażało nawet więcej niż "kocham cię".
Biorę pod uwagę, że Ian po prostu nie myśli jasno w tej chwili. Skoro wydawało mu się, że policja chciała porwać Yeva, to nie zdziwiłabym się, jeśli słowa Mickey'ego uznałby za oznakę litości i tylko litości, a nie wyznanie miłosne.
W pełni popieram! Przy ostatniej scenie, kiedy cała rodzina (z Mickey'em na czele!) odprowadza Iana do szpitala, miałam łzy w oczach.
Fiona i Jimmy - to było oczywiste, że skończy się w łóżku. Dobrze, że cały ten ich powrót był tuszowany westchnieniami Sammi (która akurat w tym momencie się bardzo przydała), bo inaczej uznałabym ją za zbyt melodramatyczną jak na Shameless. Fiona akurat w tym przypadku zachowała się nad wyraz przewidywalnie (a nieprzewidywalność jest jednym z największych plusów tego serialu). Obawiam się tylko o ten jej odwyk i całą pracę, jaką włożyła w to, żeby nie ćpać - w poprzednim sezonie tuż przed akcją z Liamem, też była z facetem, który jej nie do końca odpowiadał i skończyło się tragicznie...
O ile dalej twierdzę że Shameless trzymają poziom przez wszystkie sezony o tyle nie podoba mi się w jaką stronę idzie postać Fiony. Kiedyś jej głównymi problemami było ogarnąć dzieci, znaleźć pracę żeby zapłacić rachunki a teraz ciągle tylko sercowe rozterki. Mogli by jej dołożyć jakiś ciekawszy wątek, już nawet ciąża coś by wniosła.
potwierdzam
Ten odcinek (po dwóch poprzednich strasznie słabych) jest potwierdzeniem tego, iż gówno watki z Debbie, bądź mdłe romanse Fiony to nie droga dla tego serialu.
Ten odcinek był po prostu niesamowity i niezwykle bolesny. Nie jestem nawet do końca w stanie opisać moich wrażeń.
Scena kiedy Fiona kochała się z Jimmym w kuchni była bliźniaczo podobna do sceny z pilota. Odniosłam wrażenie, że to jest już koniec ich historii/romansu. Przynajmniej mam nadzieję. Nie sądzę też, by z Gusem jej się udało, już Szef jest bardziej prawdopodobny. Chociaż dla mnie Fiona nie jest gotowa na żaden związek. Kiedy Jimmy ją zostawił tak naprawdę żadnego mężczyzny do siebie tak do końca nie dopuściła, Jimmy zajmował się dzieciakami, woził je do szkoły, mieszkał z nią, pozwolił jej na sobie polegać, a potem nagle zniknął bez słowa. Strasznie mi jej szkoda, ale z drugiej strony mam ochotę nią potrząsnąć, żeby się w końcu ogarnęła. Pierwszy dzień Debbie w liceum? Fiona nie wiedziała. Ian zniknął z dzieckiem w nieobliczalnym stanie? Fiona śpi z Jimmym i nawet nie ładuje komórki, żeby być na bieżąco. Bardzo tęsknie za dziewczyną, dla której rodzeństwo było najważniejsze i z taką siłą walczyła o prawo do opieki nad nimi.
Cam wykonał kawał świetnej roboty, to sprawiało niemal fizyczny ból, patrzenie na Iana w takim stanie. Te wszystkie emocje na jego twarzy... widać, że Cam naprawdę dogłębnie zanalizował tą chorobę i jak się ona objawia. Mickey powiedział "kocham cię" z taką mocą i uczuciem, że nie mogę tego z głowy wyrzucić. Sceny na posterunku i w szpitalu były dla mnie najbardziej emocjonalne, te wyrazy twarzy i te wszystkie emocje - to było coś naprawdę pięknego. Po prostu nie jestem w stanie już porównać tego Mickey'ego do tego z pierwszych sezonów. Cudowne ukazanie jak od zwykłego fizycznego związku można przejść do takiej emocjonalnej więzi. Mickey stawia Iana na pierwszym miejscu i to jest po prostu piękne. Jest mi naprawdę, naprawdę szkoda Iana. Ostatnia scena i wyraz jego twarzy był po prostu niesamowity.
Nie mogę nie wspomnieć o scenie Carla i Mickey'ego - naprawdę mi się podobała, mam nadzieję, że będzie takich więcej. I serio, miałam wrażenie, że to Carl najbardziej się Ianem przejmuje z Gallagherów. Bardzo tęsknie za rodzinną atmosferą tego serialu.
Nie wierzę, że na kolejny odcinek będzie trzeba czekać aż 2 tygodnie.
Strasznie mnie denerwuje niedocenianie tego serialu i aktorów. Emmy Rossum powinna od 5 lat wracać do domu z statuetkami. A William H. Macy, Noel Fisher tym bardziej. A Cam staje się coraz lepszy.
Miałam napisać coś od siebie, ale teraz jest to zbędne, bo IDEALNIE podsumowałaś moje odczucia po odcinku ;) Podpisuję się pod wszystkim co napisałaś. Przepłakałam pół odcinka. Ja nie wiem, chyba po prostu nie potrafię do tego serialu podchodzić bez emocji. I nie mogę nie płakać jak Mickey płacze. Ta jego ostatnia scena z Ianem...matko kochana. I to jego "I love you'. To było tak szczere! Przekazał tymi trzema słowami całe swoje przywiązanie, lojalność, uczucie. Miały ogromną moc. Szczególnie, że wybrzmiały po raz pierwszy. No nie pozbieram się, no.
Jak zobaczyłam Jimmiego to pierwsze co pomyślałam, to że on jest już zbędny. Wydaje mi się, że jego czas minął bezpowrotnie. Też mi się wydaje, że bliźniacza scena z pilota w kuchni to wskazówka od scenarzystów, że historia tej postaci zatoczyła koło i czas się pożegnać. Zachowania Fiony nie skomentuję. Ja rozumiem, przeżyła szok, ale to jej nie tłumaczy. 5 minut temu wzięła ślub, a już zdradziła męża dwa razy. Miałam ochotę krzyknać: ogarnij się kobieto! Gdzie ta Fiona, dla której rodzina, rodzeństwo było całym światem? Debbie zaczyna szkołę, ona o tym nie wiedziała. Już nie wspomnę o działalności zarobkowej Carla.
Reszta jakoś dla mnie szybko przemknęła po ekranie, ale to pewnie dlatego, że czekałam na mój ulubiony duet Mickey&Ian. Frank pije, to i wątroba mu odmawia, nie ma się co dziwić. Sammi próbuje ogarnąć dom - może to i dobrze, skoro Fiona w ogóle o tym nie myśli. Co do Keva i V to zgadzam się z Deathmaster - oboje zajęli skrajne stanowiska. Kev się aż za bardzo dziećmi zajmuje i przejmuje - V wcale, na skraju obojętności. Ale myślę, że jakoś sobie poradzą.
Odcinek bardzo smutny i bardzo dobry!
"I nie mogę nie płakać jak Mickey płacze." - dokładnie, trafiłaś w sedno. Niepłakanie w takiej sytuacji jest po prostu niewykonalne!
wydaje mi się, że wątek z Jimmym i Fioną jeszcze się nie zakończy. na facebooku na oficjalnym fanpage'u ludzie spekulują, że Fiona będzie w ciąży i nie będzie wiedziała z kim :D podobno zapowiadano, że momentem przełomowym w tym sezonie będzie ciąża jednej z bohaterek.
To prawda, że będzie ciąża, ale z tego, co pamiętam to Emmy Rossum w Q&A napisała, że to nie będzie Fiona. (Choć na 100% nie jestem pewna.)
Gdyby Debbie była w ciąży byłoby przynajmniej dramatycznie XD
Jest też możliwość z Sammi? Chociaż nie wiem.
Widziałam też spekulacje o Monice. Ma wrócić pod koniec sezonu i niektórzy się zastanawiają, czy to ona nie będzie w ciąży, ale trochę to dla mnie wątpliwe.
Słyszałam też, że w tym sezonie Frank się zakocha, może ta kobieta?
Sporo jest możliwości w sumie, jak się pomyśli. Chociaż denerwują mnie te wszystkie ciąże w Shameless.
Przecież Svetlana jest w ciąży :D. Ale tak serio, jeśli ktoś poza nią zaciąży, to stawiałabym na Amandę. W końcu nasz kochany Philip ostatnio ma się aż za dobrze, więc czemu by tego nie zrujnować?
Amanda mi w sumie do głowy w ogóle nie wpadła XD Też jest możliwe, ale czy nie było czegoś w zapowiedzi, że Lip będzie wisiał uczelni jakąś forsę (stawiałabym, że to będzie problem Lipa)? Chociaż jedno nie wyklucza drugiego. Chociaż Lip już przechodził ciąże swojej dziewczyny i szczerze nie chciałoby mi się tego oglądać po raz kolejny XD
faktycznie też zapomniałam o Amandzie, ale Lip już miał taką przygodę z tą okropną dziewuchą od Sheily. a w sumie, niech się dzieje, co chce, czekam na pojawienie się Moniki, chociaż trochę się boję, ostatnio, gdy ją widziałam, wylałam morze łez;( to jest jedyny serial, przy którym nie mogę się powstrzymać <chlip>
Mam to samo zdanie co @MorticiaAddams, idealnie podsumowałaś ten odcinek. Dodam od siebie, że minął mi strasznie szybko, chyba właśnie przez to nagromadzenie emocjonalnych scen. Mickey i Ian wymiatają, zaczęłam dla nich oglądać serial i nie pomyliłam się, ich wątek naprawdę jest świetnie prowadzony.
Totalnie zgadzam się z tym, że w serialu brakuje tej rodzinnej atmosfery, Fiony to już normalnie nie poznaję, tylko faceci się dla niej liczą.
Mickey i Ian sa niesamowici, chcialam tylko dodac ze tesknie za Fiona i Stevem, tymi z dawnych czasow. Dawali czadu. Mam nadzieje ze wroca razem z Shelia i Mandy. Pozdrawiam.
Dla mnie to był najlepszy odcinek ze wszystkich sezonów! Wszystkie emocje naraz! Związek Mickeygo i Iana jest absolutnie piękny, najpiękniejszy jaki widziałam! Nie sądziłam że można kochać tak bardzo nie wspominając o graniu i udawaniu takich uczuć. Odnośnie Fiony zgadzam się z tym co napisała @evilkona. Bardzo tęsknie za Fioną dla której najważniejsze było rodzeństwo. Czekam, czekam z niecierpliwością na kolejny odcinek. Team Gus!
Myślałam, że po obejrzeniu odcinka elegancko wpadnę na filmweba i na świeżo podzielę się swoimi wrażeniami, a teraz siedzę przed ekranem i nie potrafię sklecić dwóch porządnych zdań - w takiej jestem emocjonalnej rozsypce.
Odcinek genialny. Zdecydowanie najlepszy w tym sezonie, najbardziej przełomowy, w mojej głowie zapewne tez pozostanie najdłużej. Wątek Iana i Mickey'ego, który zawsze odbieram niezwykle emocjonalnie, dzisiaj wspiął się na absolutne wyżyny swojego potencjału - pojawienie się któregoś z tych dwóch bohaterów praktycznie za każdym razem skutkowało u mnie łzami w oczach. Aktorstwo na najwyższym poziomie. O ile mój zachwyt nad Noelem nie jest czymś nadzwyczajnym, o tyle Cameron bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, przechodząc samego siebie - zarówno w części manii (pierwsza scena w samochodzie - genialna, plus jeszcze ta muzyka), jak i depresji, zinterpretował i oddał stan Iana fenomenalnie. Jeśli chodzi o Mickey'ego, to chyba jeszcze nigdy wcześniej nie uzewnętrznił swoich uczuć w takim stopniu. Nie do wiary, że to ten sam bohater, który jeszcze 2-3 sezony temu nie potrafił zdobyć się na szczerość z samym sobą. Oglądanie, jak odchodzi od zmysłów, gdy Ian nie dawał znaku życia, jak po raz pierwszy wypowiada słowa "kocham cię" (matko, czekałam na to od samego początku! *.*), jak podejmuje decyzję o zamknięciu Iana w szpitalu psychiatrycznym, było doznaniem rozdzierającym, wywołującym dreszcze i niezapomnianym. Wszystkie ich uściski miały w tym odcinku taką moc, były tak przesycone prawdziwym uczuciem... Brak słów.
Nie mogłabym też nie zaznaczyć, że uwielbiam wszelkie sceny, kiedy Mickey wchodzi w jakakolwiek interakcję z Gallgherami. Scena z Carlem czy rozmowa z Lipem w samochodzie - domagam się więcej! ^^
Powrót Jimmy'ego uświadomił mi dobitnie, że przez cały czas jego nieobecności czegoś mi w Shameless brakowało. Dla mnie jest on już integralna częścią serialu, bez której całość wydaje się w pewnym stopniu niepełna. I Fiona również wydaje się niepełna. Żaden z jej pozostałych związków nie miał już później tej iskry, której w połączeniu z Jimmy'm mieli chyba aż w nadmiarze. Gusowi uroku nie można odmówić, co tu się rozwodzić, fajny facet z niego, ale na dłuższą metę Fiona nie będzie z nim szczęśliwa. A przez to jej "nie-szczęście", to Gus zostanie najbardziej zraniony, co zresztą już można zaobserwować. Fiona jest popaprana, Jimmy jest popaprany, a skoro razem tworzą tak iskrzący duet, to niech będą popaprani we dwoje <3
Po raz pierwszy od baaardzo długiego czasu na plus odcinka zaliczam Sammy. Dostarczyła sporo zabawnych momentów, rozładowując napięcie związane z ponownym zejściem się Fiony i Jimmy'ego :p No i ciekawie zobaczyć ją w roli odpowiedzialnej, starszej siostry, która to rola dotychczas zarezerwowana była dla Fi. Może nareszcie postać zmierza w odpowiednim kierunku.
Reasumując, nienawidzę wszystkich odpowiedzialnych za to, że na następny odcinek musimy czekać dwa tygodnie, to będzie kilkanaście dni nieustającej męki *.*
Emocjonalny bałagan - tylko tyle mogę powiedzieć po obejrzeniu odcinka. Ryczałam jak bóbr, nawet nie będę zaprzeczać. Może to wszystko miało na mnie taki wpływ, ponieważ w mojej rodzinie również wystąpiła choroba psychiczna i sama wiem jak to jest. Ten strach przed "genami." Dlatego nie dziwię się, że Ian absolutnie wyrzeka się choroby. Zawsze będę w podziwie jeśli chodzi o aktorstwo Noela. Mickey to postać, która pomimo tak kolosalnej zmiany, nadal pozostaje tak samo interesująca. Fenomenalne. Cameron również pozytywnie mnie zaskoczył. Tym razem, nawet pomimo powrotu Jimmiego, ta dwójka wygrała cały odcinek. "I love you" powiedział w najmniej spodziewanym przeze mnie momencie, więc moje usta dosłownie zrobiły coś na kształt litery "o." Bardzo podobało mi się, jak całe rodzeństwo zebrało się na koniec, żeby pożegnać Iana. Brakowało takich scen od dawna. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co teraz siedzi w jego głowie. Ich pożegnanie było tak słodko-gorzkie. Mimo wszystko, odcinek zmiótł wszystkie inne i na pewno był najlepszy z dotychczasowych. +Ścieżka dźwiękowa.