Skuszona wysokimi ocenami, zaczęłam oglądać, ale odbiłam się już od pierwszego odcinka. Ani fabuła, ani postaci mnie nie zaciekawiły. Odpoczęłam, spróbowałam dalej. Bohatersko dotrwałam do 9 odcinka i chyba jednak nie pociągnę dalej. Jeden główny bohater jest tak enigmatyczny, że aż nudny. Drugi tak nachalnie stara się zdobyć względy pierwszego, że szybko stało się to nudne. Jest jeszcze bohaterka grana przez Zhou Ye, którą bardzo lubię, ale to był jej debiut i nie potrafiła uczynić swojej postaci nawet trochę sympatyczną, jest za to nudnie głupiutka i hałaśliwa. Dzieciak, którego starają się chronić, snuje się po planie jakby nikt nie powiedział młodemu aktorowi, co właściwie ma grać... Za to krew leje się gęsto, giną z sensem i bez całe klany, a to wszystko dla artefaktu, który ma uczynić właściciela niepokonanym. Jak ewentualny właściciel miałby z tego skorzystać - trudno wyczuć.
Wszelkie porównania z "The Untamed" są całkowicie nieuprawnione, chociaż "The Word of Honor" pod wieloma względami stara się naśladować tamtą serię. Niestety, robi to nie tylko bez wdzięku, ale też bez sensu.
No właśnie się zastanawiam - ciągle przeważa to na nie ...
Jestem pod ogromnym wrażeniem serialu "The Long Ballad" i jednocześnie zawiedziony serialem "The Untamed" - niby identyczne oceny, a jednak skala różnic i atrakcyjności w oglądaniu przeogromna. Przyznam, że o ile opanowałem "koreańskie klimaty" - co nie co już i japońskie - to te chińskie na tę chwilę strasznie odbiegają nie tyle jakością co zawartością i sztuką przekazu emocji ... to jednak niższa liga ... na podstawie tego co już znam.
I choć ta historia z "The Long Ballad" mocno wcisnęła mnie w fotel i zmusiła nawet do "użycia zapałek" ... ale czegoś podobnego na tę chwilę nie znalazłem w chińskich dostępnych propozycjach. Pozostaje szukać dalej ... bo to mocno nieodkryty świat.