Za nami 2/3 sezonu. Być może to moment na pierwsze podsumowania, zanim nie zostaniemy (jak mniemam) wrzuceni w wir emocji związany z końcem serii.
1. fabuła
Kompletnie inny sezon... Oczywiście każdy z nas dobrze wie, że fabuła musi iść na przód, a bohaterowie zmieniają się na lepsze/gorsze. Dwa pierwsze odcinki są odwróceniem dwóch poprzednich sezonów. Tam kluczowy był wątek kryminalny, relacje między bohaterami i humor były dodatkami okraszającymi dany epizod. Tutaj jest na odwrót, relacje w pewnym sensie górują, a momenty działania pojawiają się rzadziej lub jako retrospekcja. Osobom, które przez przypadek zaczną przygodę z Sherlockiem od 3 sezonu, w pewnym sensie współczuję. To sezon dla starych wyjadaczy. Fanom gatunku może nie przypaść do gustu. Co do moich życzeń chciałabym żeby czwarty sezon w pewnym sensie przywrócił starego Sherlocka.
2. muzyka
W poprzednich seriach była bardzo nastrojowa. Tu z racji dodania większej ilości życia codziennego, w tle słychać bardziej kompozycje faktycznie istniejące, niż te stworzone na potrzeby serialu. Jak na tą chwilę mogę powiedzieć muzyka pasuje do klimatu tych wydarzeń, które mają miejsce w trzecim sezonie.
3. Bohaterowie
Sherlock - kontrowersyjna postać, tyle samo głosów za "fajnie że stał bardziej ludzki" co za "Sherlock już nie jest socjopatą, bleee". Sherlock jest detektywem jego rolą jest rozwiązanie zagadki kryminalnej, po to został wymyślony. Z racji tego, że zagadek jest w pewnym sensie mniej on też nie może poszaleć. Zanim prawdziwe "the game is on" powróci musi przejść przez problemy życia codziennego. Przeżywa mocno "rozstanie" z Johnem, gdyż uważał że John bez niego nie żyje. Sherlock tańczy, upija się, składa serwetki, itd., pamiętajmy że robi to dla swojego najlepszego przyjaciela. Końcowa scena drugiego epizodu pokazuje jednak jak samotny jest wśród tłumu ludzi. Nie widząc w nim dla siebie miejsca odchodzi (żal mi niemiłosiernie). Podobne odczucia towarzyszą Sherlockowi w adaptacji filmowej i książkowej, gdzie małżeństwo Johna nazwał "najbardziej samolubnym zachowaniem Watsona". Mam nadzieję że się chłopak ogarnie :)
John - wierny asystent Sherlocka, uważa że nic się nie zmieni w relacji z Sherlockiem po ślubie. (John nie musiałeś się żenić żeby cały sezon się zmienił, wystarczyło że znalazłeś narzeczoną!). Niby John, ale też nie jest on na swoim miejscu. W pierwszym epizodzie nawet Anderson okazał większą "radość" z powrotu Sherlocka, niż John. Świeżo upieczony małżonek i aspirujący tatuś, pomimo że lubię tą postać i życzę mu jak najlepiej, też chcę żeby wrócił na swoje miejsce. Nie widzę go w roli ojca i męża. (Abstrahując, uważam że Martin świetnie gra oddechem, w chwilach gdzie w grę wchodzą emocje).
Mary - nie podobała mi opcja ożenku Johna, więc naturalnie nie przypadł mi do gustu pomysł wprowadzenia pani Morstan do scenariusza. Ale stało się. Postać sympatyczna, skonstruowana tak żeby zaakceptowali ją Sherlock i fani. Kryje w sobie pewną tajemnicę, okaże się jaką. Zaangażowanie do tej roli życiowej partnerki Martina Freemana - skuteczne, grać nie muszą, są naturalni w swoich relacjach. Jedyny minus zbiła trochę chemię Sherlock-John. Co do przyszłości Pani Watson spodziewam się że skończy raczej tragicznie, łącznie z nienarodzonym dzieckiem. Okrutne rozwiązanie, ale twórcy lubią grać na uczuciach. Nawet sam ACD, który tworzył Sherlocka Holmesa w sposób dość niechronologiczny, w pewnym momencie pozbył się Pani Watson, bo zakłócała fabułę. Ile wymówek musiałby wymyślić John żeby wyjść z domu? Jej cierpliwość pewnie też by się w pewnym momencie skończyła. Dla dobra fabuły (tak mi się przynajmniej wydaje w tym momencie) proponuję żeby po "wykorzystaniu" jej wątku w celach fabularnych, równie fabularnie się jej pozbyć - okrutne, ale albo oglądamy kryminał albo telenowelę. Kiedyś robili badania po emisji serialu Miami Vice i doszli do wniosku, że gdy w filmie głównymi bohaterami są mężczyźni i któregoś z nich obdarzą żoną/narzeczoną spada oglądalność. Dlatego obaj panowie zostali rozwodnikami/wdowcami/itp. żeby nie musieli skupiać się na zbędnej domowej sielance.
Pozostali bohaterowie zawsze w pewnym sensie stanowili tło, dlatego na tym etapie nie będę się nad nimi rozwodzić.
4. Johnlock (jak kogoś nie interesuje/nie zgadza się/ nienawidzi niech sobie odpuści)
Niby jest, ale tak na serio to go nie ma. Zachwyty typu "Boże, złapał go za kolano" nie przemawiają do mnie. Ich spojrzenia w pierwszym odcinku pierwszego sezony były bardziej "chemiczne" niż tu. Wyjaśnianie i pokazywanie zbyt wielu rzeczy w pewnym sensie niszczy fandom. Bo wszystko co zostało powiedziane i pokazane staje się kanonem, a wszelkie niedopowiedzenia i wyobrażenia fanów są sprowadzane do poziomu 0.
Otworzyłam się prawie jak Sherlock. Trzeci odcinek na pewno nas zaskoczy. W którą stronę pójdziemy "heaven or hell"?