Jak oceniacie ten serial? Jak na razie - a obejrzałam pierwszy odcinek - dla mnie serial jest świetny. Czytałam 'Psa Baskerwillów' i książka wydała mi się zbyt monotonna - a ja lubię staroświeckie kryminały. Więc pomysł BBC, żeby zdynamizować akcję i uwspółcześnić, wydaje mi się rewelacyjny.
książka jest dobra, tez czytałam psa Baskervillów i spodobało mi się tylko tam postacie były troche... no płytkie, czekałam na jakies interakcje między nimi, ale nie doczekałam się ;c. Nie wiem czy wypada tak mówić, ale serial moim zdaniem o niebo lepszy :)
Wypada, bo książka powstała ponad sto lat temu, jeszcze grubo przed Agathą Christie, to był początek kryminału. Moim zdaniem dopiero Agatha Christie wprowadziła tło obyczajowe, czym ubarwiła dedukcję. Holmes z filmu nie jest Holmesem wymyślonym przez Conan Doyla, bo byłby to Holmes nudny jak flaki z olejem i ciągle by siedział w domu.
Tak swoją drogą, to Watson ma ładne oczy.
Jestem w posiadaniu wszystkich opowiadań o Holmesie, które czytałem wielokrotnie. No i racja, Conan Doyle nie był błyskotliwym pisarzem, Agata Christie to zupełnie inna półka... Fascynująca w jego twórczości jest tylko i wyłącznie sama postać detektywa a nie pióro autora. Weźmy taką Irenę Adler, tę kobietę, jak zwykł mawiać Sherlock. Doyle poświęcił jej króciutkie opowiadanko, z którego raczej nie wynika nic takiego, co mogłoby stanowić powód do szacunku okazywanego Irenie przez Sherlocka a tym bardziej ... miłości (???)... Gdyby trzymać się ściśle opowiadań, z ekranu wiałoby nudą, niestety. Czytając książki pracujemy wyobraźnią, wiele historii dopowiadamy sobie sami, film daje nam zasadniczo wszystko na tacy. Dlatego jest inny i chwała twórcom za to. Te wspomniane przeze mnie "dopowiedzenia" zostały przedstawione prawie idealnie z moim wyobrażeniem. P.S. Co do oczu - mojej żonie też się podobały ;) Mnie się podoba głos Benedicta ;) Pozdro!
Żona ma dobry gust. Oczy urzekają :-)
Ja niestety nie przeczytałam wszystkiego Conan Doyla. Ściśle biorąc, przeczytałam tylko 'Psa Baskerwilów', ale w oryginale.
Ale po tym filmie przeczytam.
Twoja dygresja na temat dopowiedzeń jest bardzo trafna. Nie wiem czy masz coś wspólnego z teorią literatury, ale na teoria dopowiedzeń przez czytelnika to jedno z podstawowych twierdzeń w analizie tekstu. Na tym bazuje cała interpretacja.
Jeśli chodzi o 'Psa Baskerwilów', którego czytałam, moje dopowiedzenia w książce były nudne. Film jest kompletnie inny i bardzo ciekawy. I, gdy się zastanowię, to lepszy niż te moje 'snucia'.
Ja bym nie potępiała Conan Doyla. Był dzieckiem swojej epoki. A jak na ówczesną literaturą popularną osiągnął dużo. Można się kłócić i to czy nam się podoba czy nie, ale bez Sherlocka nie byłoby Poirota i dopiero w tym serialu to zauważyłam - choć w opracowaniach o Agacie czytałam już wcześniej (chyba w "Autobiografii' też o tym mówiła).
Mam całą rodzinę nauczycieli, na dodatek prawie 30 lat mieszkałem w bloku nauczycielskim, poza tym ci nauczyciele to w 90% humaniści ;) Sam zajmuję się czymś innym (nauczycielstwa mam dosyć, co jest chyba zrozumiałe), belfrem jestem hobbystycznie ;) Racja, co do zagadnień literaturoznawstwa mam ci ja niezłą bibliotekę ;) Takie tam... Czytam nieustannie, jak nie czytam to słucham audiobooków ;)
A Conan Doyle? Ja go absolutnie nie potępiam. Stworzył przecież Sherlocka Holmesa, którego można traktować jako swojego rodzaju zjawisko socjologiczne;) Nie każdej postaci literackiej jest to dane, nie każdy pisarz to potrafi. Conan Doyle tworząc naszego ulubionego detektywa stworzył sobie "monumentum aere perennius". To nie podlega dyskusji. Jeszcze niejedna ekranizacja przed nami, niejeden komiks, parodia, sztuka teatralna. Można tylko dyskutować nad warsztatem autora, ale jest to dyskusja akademicka, bez znaczenia w szerszym kontekście.
Kiedyś pamiętam, wziąłem się za bary z pewną profesorką polonistką, tematem było słowo "fajny". Ona uważała, że nie powinno się w żadnym przypadku używać tego słowa w odniesieniu do jakiejkolwiek sztuki. "Fajny" dla niej nie miał żadnej wagi. Ja natomiast uważałem (i nadal uważam), że "fajność" jest najbardziej trafnym określeniem dla wielu dzieł. "W poszukiwaniu straconego czasu", "Gra w klasy", "Ulisses" - powieści nowatorskie, błyskotliwe, w pewnym sensie wywrotowe, kontrowersyjne etc.etc. ale nie do przetrawienia... Co z tego, że uznane, nagradzane, wywierające wpływ, skoro nie da się tego czytać bez hektolitrów kawy i silnej woli? A obok są dzieła równie znane, przełomowe, ponadczasowe, przez snobistycznych krytyków czepiających się na siłę każdego wyrazu niedoceniane, ale do których mimo pewnych niedociągnięć wraca się z przyjemnością. To właśnie dzieła "fajne". W dziełach tych każde potknięcie stylistyczne czy braki warsztatowe traktowane są właściwie z sympatią. Ciężko mi o tym napisać w paru zdaniach ;) Opowieści o Holmesie są właśnie "fajne". I tyle ;) Pozdrawiam!
P.S. Użyte przeze mnie tytuły są moim wysoce subiektywnym wyborem.
Pozdro!
mam pytanie nie związane do końca z tym tematem, a nwm czy jest sens zakładac nowy. Wie ktoś po ile oni mieli lat (Sherlock i Watson) w książce tak mniej więcej?
Opowiadania dzieją się zasadniczo w latach 90-tych 19-tego wieku. W 1978 Watson uzyskał tytuł lekarza medycyny, czyli miał wtedy, tak myślę, jakieś 22 lata. Gdy poznał Sherlocka, ten wyglądał "jak student", czyli można mniemać, że byli oboje równolatkami. Gdy dzieje się akcja, mogli być w okolicach 30-tki. Tak jak w serialu.
Spoko! Oczywiście chodziło mi o 1878, a nie o 1978, czeski błąd ;)
I jeszcze jedno: już w XX wieku Sherlock zaniechał pracy detektywa, osiadł się gdzieś na wsi, słowem - przeszedł na emeryturę. Ale, jak pisze Watson: "gdy zbliżała się wojna z Niemcami, postanowił oddać to swoje niezwykłe połączenie intelektualnych i praktycznych zdolności do dyspozycji rządu." Aha, doskwierał mu wówczas reumatyzm. Czyli mógł być wtedy po 50-ce. Pozdro!
Ja też mam dość belferstwa, i zajmuję się (już) czymś innym. Ja jeszcze mam notatki z zajęć.
Pewnie chodzi o to, że 'fajny' było nadużywane. Ale mody się zmieniają. Nie zgodzę się jednak z panią, ze słowo to nie ma znaczenia. Ma, i oznacza to co mówisz.
Te książki, o których wspominasz (akurat jeszcze nie czytałam, bo hektolitrów kawy mi zabrakło....), ale są one poniekąd tematem wywiadu o książkach "Książki i ludzie'. Niedawno posłuchałam 'Czarodziejskiej góry' i o ile mnie się spodobała, to moim przyjaciołom nie. Właściwie, to dziwili się, jak można przez to przebrnąć. De gustibus... Ale przypuszczam, że chodzi Ci o kontrast pomiędzy literaturą 'wielką' a popularną i zwalczasz odrzucanie tej ostatniej. Ze swoich doświadczeń czytelniczych mogę stwierdzić, że odbieranie sobie przyjemności czytania książek popularnych jest odbieraniem sobie radości czytania. Po latach czytania spisów lektur długo miałam taki odruch, że patrzyłam na książkę z perspektywy jej budowy i innowacyjności. Wiadomo. Połowy książek wtedy człowiek nie ma ochoty czytać. A to źle. Teraz znów lubię czytać 'fajne ' książki, mam ulubionych autorów, i sprawia mi to wiele radości. No a poza tym, w takich książkach zawiera się wiele ważnych spraw i funkcji. Czytam też książki wybitne, raz tak, raz tak.
ps. Audiobooki też bardzo lubię.