Serial ogląda się bardzo przyjemnie, zwłaszcza jeśli ktoś darzy sentymentem czasy, kiedy niemal każdy chłopak chciał wyglądać jak Limahl, zaś dziewczynkom marzył się image Madonny, tudzież jej najpopularniejszego klonu, Cindy Lauper. Jednak bazując na wspominkowej słabości do kiczu wczesnych lat 80., nie sposób zgrabnie zamaskować kolosalnych dziur w scenariuszowej logice.
Produkcja udatnie przywołuje podmiejski/małomiasteczkowy klimat „Ducha”, „E.T.”, „Powrotu do przyszłości”, czy „Goonies”; Ameryki konsumpcyjnie dominującej, ogłupiająco cukierkowej i ze wszech miar odrealnionej w warstwie społeczno-politycznej. W zasadzie syta prowincja jest tu awatarem lekko tylko pokrytej postmodernistycznym pudrem sztampowej dulszczyzny. Pospiesznie szkicowane tło społeczności sprowadzono do serii kolorowych zrzutów ekranu, przebitek ze zbiorowej pamięci kinomanów dorastających na przełomie końca lat 70. Wszystko podlane słodkim hamburgerowym sosem taniego efekciarstwa, dygającego w rytm starych dyskotekowych klasyków.
Młodzi aktorzy odnajdują się w tym pastiszu znakomicie tam, gdzie scenariusz nie dociska ich, rzadkimi skądinąd, próbami psychologicznego pogłębienia obrazu kreowanych postaci. Siłą rzeczy najlepiej w stawce wypada Millie Bobby Brown, jako żywo przypominająca młodziutką Natalie Portman. Dziewczynka ma tu po prostu najwięcej do zagrania.
Analogicznie wśród dorosłych aktorów najlepiej prezentuje się Ryder, której rola jest tak naprawdę pętlą powtarzającą dramatyczny tragizm przeżyć „Nastki”.
Druga seria nie wnosi zasadniczo niczego nowego w warstwie dramatycznej. Scenarzyści kontynuują pastiszowy dryf. Mali bohaterowie tkwią w psychologicznej hibernacji, choć dla dziesięciolatka rok wypełniony skrajnie traumatycznymi przeżyciami to cała epoka. Dorośli (z nielicznymi wyjątkami) po staremu odgrywają role płaskiego tła, ani na moment nie łapiąc kontaktu z otaczającą ich rzeczywistością. Pociechy przemierzają swój mały świat na rowerkach, krążąc pomiędzy szkołą, salonem gier i lasami wokół wojskowego laboratorium, równie tajnego, co przekazywane przez zabawkowe krótkofalówki szyfry. Zbierają cukierki w Halloween, by następnego dnia towarzyszyć szeryfowi w trakcie nocnych eskapad pod bronią.
Przygody, jak to przygody, czasem UFO spadnie, to znów mały kosmita zgubi się w lesie, deweloper postawi osiedle na indiańskim cmentarzysku, a z dalekich Chin ktoś sprowadzi legendarne futrzaki, które nie znoszą kąpieli. Tym razem twórcy po raz kolejny postanowili otworzyć wrota do innego wymiaru, gdzie rządzą wspomnienia (jak to ujął jeden z bohaterów) „z teraz”. Nikogo przecież nie interesuje historia amerykańskiej prowincji i zachodzących na niej przemian społecznych. Liczą się jedynie „wspomnienia” tego, czego (całkowicie abstrahując od wątku baśniowego) nigdy być nie mogło, ani tu, ani nawet tam. Udało się i można to obejrzeć bez bólu, choć jak na kilkanaście godzin projekcji obejmującej dwa sezony, scenarzyści wycisnęli z tego wszystkiego zaskakująco mało treści.
Konwencja fantasy nie powinna być traktowana jako uniwersalne tłumaczenie wszelkiej fabularnej fuszerki. Swojsko prowincjonalnie, ale też trochę strasznie, za to bez udziału plastikowych straszydeł, jest np. we „Wszystkich właściwych posunięciach” (1983) z młodym Cruisem. Tam udało się pokazać znacznie więcej w niespełna dwie godziny.