Książka "The Tommyknockers" jest dość słabą pozycją w ogromnym dorobku Stephena Kinga, zaś ekranizacja w postaci miniserialu jest filmem tylko trochę powyżej przeciętnej, a przynajmniej w moim odczuciu. Film jest podzielony na dwa, półtoragodzinne odcinki. Pierwszy z nich jest w sumie dość wiernym odwzorowaniem powieści. Oczywiście usunięto niektóre wątki, kilka pomysłów wcielono w nieco inny sposób i kilka też dodano, ale nie są to jakieś bardzo znaczne zmiany. W drugim odcinku film już bardziej odbiega od książki, szczególnie jego zakończenie. W książce zakończenie nie było najmocniejszym aspektem, w filmie zakończenie jest inne ale również jest nie najlepsze. Ale na szczęście nie możemy narzekać na akcję, bo tej akurat w końcówce jest sporo. Film ma całkiem przyjemny klimat, ten klimat amerykańskich miasteczek lat 80-tych / 90-tych. Niektórym przywoła być może wspomnienia z dzieciństwa i dawnych seriali horrorowych. Toteż ogląda się go dość przyjemnie i... lekko. Bo horroru trochę w nim jednak brakuje. Choć atmosfera grozy jest momentami bardzo dobra (gdyby film miał częściej taki klimat jak w końcówce pierwszego odcinka to byłoby zupełnie inaczej...). Jak wspomniałem, zakończenie pierwszej części to jedna z najlepszych sekwencji scen w całym filmie. Podobać się może naprawdę porządna gra aktorska i ciekawe kreacje. Poza tym na plus scenerie i muzyka - muzyka, która naprawdę dodaje temu filmowi charakterystycznego klimatu. Niestety, podobnie jak książce filmu brakuje jakiegoś błysku, ale przede wszystkim... lepszego i staranniejszego zrealizowania scen grozy zamiast przynudzania widza niepotrzebnymi scenami. No i oczywiście... czy to zielone światło naprawdę musiało się wszędzie pojawiać? Moja ocena: 6/10.