Ani śmiesznie, ani romantycznie. Patologiczne relacje w pracy, skrzywdzeni ludzie, chore, przemocowe wzorce damsko-męskie przez większość serialu nie pozwalają się ani śmiać, ani romantycznie rozpływać. Żeby było do śmiechu to mamy scenki zmagania się z rozwolnieniem, obrzygiwania się czy upijania... Baaardzo śmieszne...
Główny bohater przechodzi gwałtowną metamorfozę dopiero w ostatnich odcinkach, ale widz już wcześniej ma go polubić, bo przecież nie jest taki zły, a tylko pokrzywdzony przez życie. Kobieta, którą skrajnie pomiatał nagle zaczyna go kochać i wszystko super.
Jedni nazwą to romantyzmem, inni syndromem sztokholmskim? Obejrzałam dla Krystal Jung i trochę żałuję straconego czasu.