Właśnie skończyłam oglądać ostatni odcinek serialu i muszę powiedzieć, że jestem nim po prostu zachwycona.
Przede wszystkim muszę pogratulować trafnej decyzji o tym, żeby serial nie ciągnął się w nieskończoność,
ale żeby zakończył się właśnie na sezonie 5. Było to niezykle trafna decyzja - serial nigdy nie był nudny, no i chyba zostało w nim opowiedziane wszystko to co miało zostać opowiedziane.
Szkoda słów na opisywanie dlaczego ten serial tak bardzo zapadł mi w pamięć. Może po prostu dlatego, że był taki dobry?
Bardzo przypadły mi do gustu sceny, w których pojawiały się "zjawy", ci którzy już odeszli, ale jednak nie do końca, np. Nathaniel, który pomimo tego, że zginął już w pierszym odcinku pojawiał się od czasu do czasu przez całe 5 sezonów.
Np. wtedy kiedy Nate rezygnuje z pracy w kostnicy, zabiera Mayę do parku i rozmawia z ojcem. Albo nieco później pojawia się sam Nate i rozmawia z Claire, Brendą, Davidem. Wiele scen można by wymienić.
(Spojlery!)
Najwspanialsze odcinki to dla mnie chyba te jednak najsmutniejsze. Np. ten, w którym chowany jest Nathaniel; ten, w Nate podejmuje dezyję o pochowaniu Lisy w ziemi; wreszcie ten, w którym chowany jest sam Nate (jakże prawdziwe wydają się być te wszystkie emocje, żal, smutek, rozpacz...).
Punktem kulminacyjnym serialu jest, o dziwo, jego ostatni odcinek. To własnie on niesie ze sobą największe pokłady emocji. Kiedy Claire wyrusza w swoją podróż do Nowego Jorku, i ujęcia z trasy poprzeplatane zostały ujęciami jak umierają poszczególni bohaterzy. Popłakałam się wtedy jak bóbr. W końcu odchodzili bohaterzy, z którymi troche sie jednak przez czas trwania serialu zżyliśmy...
Serial z czystym sercem polecam,
Pozdrawiam wszystkich
Ewa :)