Szczerze mówiąc to spodziewałam się nieco więcej w tym odcinku. Czegoś... bardziej porażającego i zadziwiającego. Nie wiem czy to dlatego, że latałam tu i ówdzie i nie oglądałam zbyt dokładnie... Jednakże, na plus:
- Stiles, Scott;
- Lydia i łamanie haseł;
- Derek, Chris;
- Trener, choć bywał przewidywalny i w jednej scenie wkurzył;
- Parrish, Stilinski;
- MEREDITH, WIĘC W KOŃCU COŚ
- Kira, Malia;
W minusie zaś:
- Cóż, ci nowi. Nie mogę się jakoś do nich przekonać. Za mało o nich wiemy i choć Liama można zaakceptować, tak Violet - po prostu nie.
- Meksykańscy łowcy - spodziewałam się, że będą, choć więcej zanudzili niż zaciekawili.
Zdziwiłam się jednak tym, że Malia (choć jako instynkt, więc skojarzenie, takie tam) się skapnęła. Nadal podtrzymuję jej wiekową, pewną nie dyspozycyjność, niestety.
Swoją drogą, zastanawiam się ilu jeszcze wilkołaków spotkamy, którzy mówią "The Sun, the Moon and the Truth", z tym łańcuszkiem i kolejnym hasłem... :D
Pewnie na dniach raz jeszcze obejrzę i będę mogła więcej o tym napisać. ;)