To co spowodowało że dotrwałem do konca to nieprzewidywalnosc i dynamika. Serial trzyma w napięciu, pomimo tego że głowna bohaterka jak i jej matka są najbardziej irytującymi postaciami, choc Clark przypomina Dolores z Westworld, to brak jej tej ikry, a mimika twarzy - jednego aktora. Narracja toczy sie wokoł jednego scenariusza "zostalismy porwani przez obcy klan, chcą nam poderznąć gardło, ale udało nam się wejść z nimi w sojusz, po czym pół tego klanu zostaje wybite przez niewiadomo kogo i teraz nie wiadomo kto jest z kim" - poza Clark - nosi w sobie świetność i wyjątkowość, bo zabija tylko wtedy, kiedy uzna to za stosowne. Dialogi patetyczne, płytkie - o to mogliby się bardziej postarać, a nie powtarzać jak mantre "zrobilismy to co słuszne". Oczywiscie starszym serialomaniakom zapewne przy kazdym odcinku bedzie przewijał sie moment Lost'ów zagubionych na obcej wyspie - którą władają przerózne anomalia.
Kibicowałem Jasperowi z czystej sympatii, a teraz ogladam tylko dla Raven.
Poprostu to już było ! A Lost'y są tak samo nie do pobicia jak Dom z papieru któremu idealnie udało sie wbić w obecne czasy
Masz rację co do atutów i co wad, choć moim ulubionym bohaterem jest Murphy. Ja też lubię poczucie humoru w tym serialu. Na razie podoba mi się sezon 7.
Nieprzewidywalność to może za mocne słowo. Często po prostu bez większego sensu robią zwroty akcji bo chyba im cos nie pykło w scenariuszu. Z postaci to od początku porażką jest mini maszyna do zabijania Octavia, cały jej wątek to jedna wielka kpina. I druga sprawa tam co "5 minut" rodzi sie nowy wątek miłosny i ciągle ciągnie on się w ten sam denny sposób. Ogólnie czasem mozna odnieść wrażenie ze to jakiś epizod Hanny Montany. Cała reszta, pomysł na prawdę dobre. Dla mnie połaczenie wieźnia labiryntu z lost