Nie zrozumcie mnie źle to nie jest zły serial (jak pozostałe z tego universum), ale jak większość z nich bardziej przeciętny niż dobry. Trochę zyskał w moich oczach gdy porównałem go z "kryzysem na nieskończonych ziemiach" z arrowversu. Tam zebrano grupę herosów do walki z dużo większym zagrożeniem i wszystko było głupie, drętwe, wyglądało tanio, żałośnie a bohaterowie byli beznadziejni i nie było między nimi chemii. Na tym tle defendersi wypadają znakomicie. Jessica ma ogromną charyzmę, Mat i Luke, są ok, Ironfist w tym tytule był mniej nudny niż w swoim własnym.
Moim zarzutem odkąd pierwszy raz ten tytuł widziałem pozostaje "ręka". Zrobienie wrogiem całej grupy organizacji której wcześniej pokrzyżował plany sam DD, a która jak wynikało z Ironfista trzęsła portkami przed jednym karateką ze świecącą ręką do fapania... no nie.
Ręka gdy pojawiła się w DD budziła respekt i grozę. Miała zombieninja, nieśmiertelnych przywódców, kontrolowała z cienia cały świat. Z kolejnymi sezonami i tytułami przedstawiano ją coraz marniej aż w końcu w Defenders które było takim Endgamem (a przynajmniej infinity war) tego universum zebrano wszystkie 5 palców ręki. Które zmobilizowały wszystkie siły organizacji by złamać defenders. I co wysłali? 10 pajacy z karabinami którzy bili się i tak na pięści. Czemu? Bo Danniego Randa trzeba wziąć żywcem. Najwyraźniej niezastrzelenie jego towarzyszy tylko dostawanie od nich po ryjach miało w tym pomóc.
Ręka jest żałosna. JEj dowódcy to banda żałosnych frajerów. Bakuto którego życiowym osiągnięciem była szkoła ucząca członków karate na poziomie podstawowym (drżyj świecie!) jakiś murzyn który dowodził kilkunastoma typami z kałachami, jakiś karateka który pewnie miał być kozakiem i budzić respekt, ale jego mowa ciała na każdym kroku sugerowała, że to cienias, Madame Gao która jako jedyna sprawiała wrażenie kogoś istotnego (ale która tyle razy przegrywała w poprzednich tytułach, że ciężko brać ją poważnie)i Sigourney Weaver.
Na samym początku dowiadujemy się, że Ręce kończą się surowce i jak nie osiągną pełnego zwycięstwa szybciutko to już po nich. Rozumiem, że autor scenariusza chciał żeby stawka była wysoka dla antagonistów. Mam dla niego złe wieści. Jest idiotą. Stawka powinna być wysoka dla bohaterów (i była, uchronić nowy jork przed ruiną) dla antagonistów też mogłaby być ale nie za cenę znerfienia ich do dna.
Ciągle słyszymy jacy są antyczni, jak od tysięcy lat kontrolują świat z cienia, jak wszyscy rządzą a nikt o nich nie wie. A jednocześnie za każdym razem jak któryś z bohaterów o nich wspomina to ludzie spuszczają głowy w strachu. Danny podchodzi do zwykłej sekretarki w swojej firmie i mówi "hej pamiętasz taką firmę która z nami współpracowała rok temu?" ona mówi, że nie wie o którą chodzi on mówi "ręka!" a ona "laboga o zgrozo!". Skoro randomowe sekretarki firm z którymi ręka robi interesy wiedzą czym jest ręka to ręka nie jest tak tajemnicza jak się nam wmawia, że jest.
Sam fakt, że danny mógł ich wykopać ze swojej korporacji i musieli bać się że zrobi to jego ojciec. Oni powinni być tymi którzy pomogli takim firmom jak rand zbudować pozycję. Kontrolować je z cienia. A nie żebrać o ich współpracę bo bez nich interesów nie mogą robić.
To co moim zdaniem zabiło nie tylko "The Defenders" ale całe DTvU (defenders television universe - wiem, że to nie oficjalna nazwa, ale nie znam oficjalnej) to scenariusze dążące do zwycięstwa dobra na koniec każdego sezonu (a w wypadku ironfista w każdym kawałku sezonu). Fisk jeszcze nie zaczął być kingpinem a już siedzi przez daredevila (był potem jego przeciwnikiem w trzecim sezonie którego nadal nie obejrzałem, ale byłby dużo silniejszym przeciwnikiem gdyby w pierwszych dwóch sezonach pozostał poza zasięgiem DD a ten musiałby wyjść z siebie żeby kiedyś go dopaść i wsadzić). Ręka jak już mówiłem przegrywa na wszystkich frontach na każdym kroku. Gdzieś po drodze z armii ninja z nieśmiertelnym przywództwem stali się bandą debili z pistoletami i nożami dowodzonymi z domu starców.
Szkoda. Uważam, ze lepiej dla Defenders byłoby gdyby palce ręki nadal pozostawały w cieniu a ci których widzimy w serialu byli co najwyżej ich prawymi rękami. A nawet wtedy niektórzy się nie nadają zbytnio do tak ważnej roli.
PS: Kunglun to klasztor w himalajach a ręka to ludzie którzy tysiące lat temu z niego uciekli. Skąd się tam wziął czarny? To nie rasizm, to ważne pytanie. Bo jak ktoś powie "biała też tam jest" cóż - biali mieli kontakt z dalekim wschodem od tysięcy lat. Między Rzymem a Chinami (mowa o starożytnym Rzymie a nie stolicy włoch) kursowały karawany kupieckie. Biały mógł dotrzeć do tego klasztoru zwłaszcza, że przecież Aleksander Wielki wjechał do Indii, wiem, że to nie to samo co wjechać w himalaje, ale jego biali spadkobiercy działając w tamtym regionie azji też mogliby do himalajów dotrzeć i ktoś mógłby w kunglun się pojawić. Tak naprawdę szanse na to wcale nie są mniejsze niż, że byłby tam japończyk. Ale mieszkaniec afryki? W dodatku nie północnej z której do Azji najbliżej bo północna afryka czarna nie jest? Ja rozumiem, że ktoś chce spełniać parytety rasowe ale jednym z głównych bohaterów jest luke cage a jego partnerka jest czarna i policjanci najważniejsi w filmie są czarni, czemu dla odchaczenia kolejnej krateczki rasowej reprezentacji w fabule psuć spójność świata? Mogli dać ilu tylko chcieli czarnoskórych umieścić w scenariuszu (i w sumie jak się zastonowić jest ich tam pełno, może nawet więcej niż białych) ale czemu w tej konkretnej roli? To nie ma sensu za grosz.