Emocje związane z tym odcinkiem są nie mniejsze, niż w przypadku gry, a odcinek ten prawie w 100% odwzorowuje wydarzenia z pierwsze części gry, co jest na pewno zasługą bardzo dobrego scenariusza (chodzi o dialogi), gry aktorskiej zwłaszcza Belly Ramsey. Ona nie gra Ellie ona mimo, że z twarzy w ogóle nie jest podoba do Ellie to nią po prostu jest i niewiele w ogóle jest takich ról, o których mogę to powiedzieć. Jednak wszystkie wady wiszą po stronie pomysłu twórców na ten odcinek. Za bardzo oni budują ten serial w oparciu o sentyment graczy, a emocje biorą się z najbardziej pamiętnych sekwencji z gry jeżeli chodzi o ten odcinek. Liczyłem również na więcej akcji. A tutaj nie ma ani zarażonych, ani za bardzo walki Joela, czy Ellie z ludźmi Davida. Zwłaszcza walka tej drugiej postaci bardzo dobrze by mu zrobiła. To by tym bardziej pokazało dramatyzm tej historii. Za mało trochę tego wszystkiego. Mogli spokojnie wydłużyć odcinek o te 10 minut i wynagrodzić graczom zwolnienie tempa w poprzednich odcinkach w celu lepszego pokazania postaci. Niestety, w drugiej części gry też trochę brakuje tych zarażonych, a tutaj jest ich jak na lekarstwo. W ogóle można zapomnieć że to świat postapokaliptyczny. Jednak, mimo obszernej wypowiedzi na temat wad nadal daję 8/10, ale to jest tak, jakbym po raz kolejny po latach poszedł na koncert jednego z ulubionych muzyków. Nadal ten sam klimat, ta sama muzyka, ale niczym cię nie zaskoczyło, co tym samym sprawia, że bardziej później rozważysz, czy ponownie iść. Tak samo będzie w tym przypadku z powrotem do tego odcinka.
Twórcy nie mogli dać więcej scen walki Ellie, gdyż przez cały sezon, ona sie niczego nie nauczyła jeżeli chodzi o walkę. Zabiła raptem dwóch zarażonych i postrzeliła jednego dzieciaka. Więc nie mogła tak nagle stać się Johnem McClanem