Będąc fanem gier tlou 1 i tlou 2 od bodajże 10 lat, szczególnie mocno wywarł na mnie wpływ (najbardziej w drugiej odsłonie gry) motyw relacji Joela i Ellie. Jest tu pokazane jak daleko rodzic (nawet przeszywamy) potrafi się posunąć w celu ochrony swojego dziecka w imię miłości. Rozumiem, że ten odcinek może być nudny dla ludzi oczekujących akcji (np rozwinięcie wątku z WLF czy bliznami), jednakże osobiście dla mnie - osoby mocno zagłębionej w grę jak i serial ten odcinek był po prostu potrzebny.
Najpiękniej, kiedy zaczynamy bić się w myślach, czyją stronę chętniej potrzebujemy poprzeć.. Ale nagle okazuje się, że ich życioRYSY idealnie odzwierciedlają postawy, które przyjmują. Mogłoby się wydawać, że lepiej nie rozumieć tych emocji, bo to oznacza za mocno wykształconą empatię, bądź fakt przeżytych doświadczeń. Nie ma jednak nic piękniejszego od tak intensywnych emocji :)
Odcinek może wydawać się nudny dla ludzi, którzy nie grali w grę. Kto pamięta zakończenie pierwszej części gry nawet nie stęknie, że coś tu jest nie tak.
Ten odcinek jest po prostu dla troszkę starszego odbiorcy. Od strony artystycznej jest zbalansowany, trzyma odpowiednie tempo (wolne), buduje klimat, unika dynamiki. Bardzo dobra reżyserska robota, bo reżyser (w serialu raczej reżyserzy) prowadzi aktorów oraz w przypadku produkcji wysokobudżetowej 3-minutową sekwencję montuje z materiału nawet kilkugodzinnego. Potem wnikliwi widzowie wyłapują, że w jednym ujęciu kubek stoi w innym miejscu niż chwilę później. Widz ogląda to w ciągu kilku sekund, tymczasem realizowano taką scenę przez ileś tam dni. Najpierw na sucho, ileś tam podejść, aż aktorzy zrozumieli koncepcję reżysera, która też może być korygowana, a potem z nagrywanym materiałem, z wieloma powtórzeniami. I na bazie tego ogromnego materiału reżyser (w serialu raczej reżyserzy plus producenci wykonawczy) przez tydzień tworzą ostateczną wersję takiej sceny, która dla widza trwa, powiedzmy, 3 minuty.
Dostrzegam w tym odcinku naprawdę dużo kunsztu. Jeśli chodzi o kwestię fabularną, to inna sprawa, ale moim zdaniem wyszło przekonująco i faktycznie nie do końca schematycznie. Niby Ellie ma zapytać Joela o wydarzenia z miasta mormonów, ale mijają lata dojrzewania, dorastania i nie zdobywa się na to. Z czasem pewne wspomnienia i wnioski układają się jej w głowie, łączy kropki, na to nakłada się incydent z ugryzionym gościem (aktor z Matrixa) i zbuntowana nastolatka Ellie zaczyna hodować w sobie żal i wściekłość, bo czuje się oszukana.