Realizacyjnie, technicznie rzecz doinwestowana bardziej niż sezon pierwszy. Niestety, "spontaniczne" rozwinięcie fabuły z pierwszego sezonu - gdzie pewne wątki były zgrabnie niedopowiedziane - nie wyszło nazbyt przekonująco. Serial zagubił gdzieś swoją magiczną aurę tajemniczości, na rzecz niepotrzebnej dosłowności. Jednocześnie uczynił tę historię nazbyt pogmatwaną i niezrozumiałą. O ile wcześniej można było to wszystko odbierać emocjami, o tyle w drugim sezonie czar trochę prysł, bo zabrakło miejsca na intuicyjne rozumienie treści.
Drugi sezon stał się pretensjonalny w momencie gdy twórcy poszli w stronę swoistego surrealizmu, momentami przypominającego lynchowski. Było to wyraźnie wtórne. Pojawiło się też sporo rozwlekłych scenek, które wiele do tej historii nie wnosiły. Drugi sezon nawet nie zbliżył się do pierwszego pod względem budowania dramaturgii. Przypomnijcie sobie odcinek s01e08 i porównajcie go z żartobliwym finałem s02e08.
Ogromnie cenię Brit Marling, jestem zagorzałem fanem jej talentu, ale tutaj przedobrzono. Znalazłem się w innym wymiarze niż twórcy, przez to zanikła komunikacja i więź.
- wątek podróży uczniów OA, rozwleczony ponad miarę, zakończony tańcem;
- BBA nabyła zdolności wyczuwania OA;
- dlaczego musieli tańczyć akurat w miejscu, w którym znajdowała się OA?;
- liczne wizje, wariujące telewizory, magiczne lustra;
- ośmiornica;
- podróżniczka;
- dom jako portal;
- detektyw, o którym śniono;
- Homer, który jako jedyny "nie obudził się";
- rozkwitające roślinki wyciągane z uszu osób zagubionych w domu;
- płatek kwiatka zjedzony przez Hapa;
- zagubiona świadomość Vanessy/Bucka;
- połączenie jaźni Niny z OA;
- radziecki chłopak Niny...
i tym podobne. W pierwszym sezonie delikatnie muskaliśmy fale, płynęliśmy nad uspokojonym oceanem. Wszystko było subtelne, zrobione z wdziękiem, wyczuciem i umiarem.
Prawie trzy lata później dostaliśmy Brit Marling ze zmęczonymi oczami. Gdzieś przygasł ten jej błysk w oku. Zanikła też błyskotliwość opowieści, które miała nam do zaoferowania. Drugiego Lyncha nie potrzebuję, chciałem zwiewną i ulotną Brit z jej poezją i melodią.
Ponoć jest zamysł na 5 sezonów. I trochę kłamstewek. Z jednej strony Brit mówi, że całość jest w jej głowie, by w innym wywiadzie oznajmić, że nowy sezon to nowa historia a nawet nowy gatunek i że to wszystko trzeba napisać od początku, wymyślić, wykreować.
Kontynuacja z The OA nie okazała się nazbyt przekonująca. Zdruzgotano pierwotną finezję, magia uleciała. To wciąż jest Brit, ale już nie ta sama. Podmieniono ją. Wyciągnięto z innego wymiaru, gdzie może ładniej gra bluesa, lepiej mówi z rosyjskim akcentem, ale pisze gorsze scenariusze.
Obejrzę 3 sezon, jeśli powstanie, bo wszystko co sygnuje Brit swoim nazwiskiem, taka czy inna, jest w kręgu mojego zainteresowania. Ale muszę nastawić się na to, że lata mijają, beztroska kreatywność, pomysłowość i bezkompromisowość artystyczna często wraz z wiekiem ulatują.