SANCTUARY FOR ALL. COMMENTARY FOR ALL. THOSE WHO ARRIVE - SURVIVE.
Cotygodniowy temat dla wszystkich chętnych do wspólnego dyskutowania, wyrażania opinii, zachwytów oraz krytyki na temat dziesiątego odcinka szóstego sezonu TWD oraz przewidywań na temat dalszego rozwoju akcji w jednym miejscu. Korzystanie z tematu - jak zwykle - dobrowolne.
Previously on AMC's The Walking Dead:
- słowna potyczka Zbawców z Abrahamem, Saszą i Darylem zwieńczona eksplozją ludzi Negana
- szwedzki stół z Andersonów dla martwych gości zwiedzających osadę zwieńczony eksplozją krwi
- bitwa o Aleksandrię zwieńczona eksplozją paliwa dostarczonego dzięki Patty
Po cholerę zmieniali Jesusowi nazwisko? Po to, żeby nie tłumaczyć tysiącom Amerykanów, że Paul Monroe i Spencer Monroe to nie jest żadna rodzina?
W kolejnej niepotrzebnej zmianie, choć to i tak nic w porównaniu do feminizacji Douglasa, który stał się Deanną.
Szukasz dziury w całym, przecież czemu mieliby robić dokładnie tak jak w komiksie? Drobne zmiany są potrzebne, a taka zmiana nazwiska przecież nic nie znaczy...
Aż do drugiej części 5. sezonu 90% zmian uważałem za zmiany na lepsze. Po prostu od momentu wprowadzenia Aleksandrii ta tendencja się odwróciła (choć na przykład hordę w serialu przedstawiono dużo lepiej). Ta zmiana nazwiska to pryszcz, wierzchołek góry lodowej.
Nie masz się o co czepiać. Jak w komiksie ten wątek bardziej Ci się podobał to czytaj komiks. Twórcy serialu mają prawo do tworzenia własnej fabuły na PODSTAWIE komiksu. Poza tym większość widzów nie czytało nigdy komiksu i ma w niego wy*ebane
Nie rozumiem jaki masz problem z feminizacją Douglasa. Znaleźli świetną aktorkę w postaci Feldshuh to ją zakontraktowali. Co najlepsze, okazała się najjaśniejszym punktem dotychczas zrealizowanego wątku Alexandrii. Nic tylko się cieszyć, że udało im się stworzyć aż tak wyrazistą postać z aż tak miernego materiału komiksowego (Douglas w ogóle nie wywarł na mnie pozytywnego wrażenia). A co do zmian w serialu, to większość począwszy od sezonu trzeciego była właśnie nie do zaakceptowania. Już w sezonie drugim część mierziła ale była do przełknięcia, niemniej następne są po prostu o kant tyłka rozbić bo przyczyniały się do rozwalania tego serialu.
"Znaleźli świetną aktorkę w postaci Feldshuh to ją zakontraktowali."
Wydaje mi się jednak, że było dokładnie odwrotnie i najpierw podjęto decyzję o zmianie w scenariuszu, a potem wybrano aktorkę. Poza tym, poza płcią wątki tych postaci są bardzo podobne, różnią się właściwie tylko tym, że Douglas zabił kiedyś Davidsona (wątek przeniesiony wcześniej na Dawn) i zresztą nawet groził Rickowi, że skończy podobnie, jak będzie podskakiwał. No i Deanna ma pod sam koniec zryw twórczy, gdy Douglas pogrąża się w depresji niczym komiksowy Hershel. Sztuka dla sztuki i niewiele poza tym.
To mniej więcej taka sama historia jak z Allenem, Donną i Benem. Postawiono ich po drugiej stronie konfliktu, Allenowi całkowicie zmieniono charakter, choć nie wiadomo w sumie po co, skoro potem wprowadzono rodzinę Samuelsów, która miała w fabule bardzo podobną rolę, co oni w oryginale (mowa zwłaszcza o siostrach).
Co ci w drugim sezonie nie pasowało? To, że znacząco rozwinięto postać Shane'a i całej farmy, a nie zostawiono go jak w oryginale, gdzie trwa on dosłownie 3 odcinki i polega on na tym, że Hershel z rozbrajającą szczerością oznajmia Rickowi "nie możecie spać w stodole, bo trzymamy tam trupy, hehe", a potem wyrzuca Ricka & Co. z farmy, mimo że wcześniej przyznaje, że sam dał dupy? Bo mnie tylko zabicie Dale'a, choć nawet po samym sposobie, w jaki to zrobiono, widać było, że DeMunn trzymał z Darabontem i trzeba się było go pozbyć.
Dla niektórych mogło być trochę nudno (choć dla mnie to kwintesencja TWD i mój ulubiony sezon), ale akurat Atlanta i farma w komiksie w porównaniu do serialu są śmiesznie ubogie.
Skoro najwyraźniej nie spodobały ci się zamiana Gubernatora ze sztampowego, nijakiego sadysty o wyglądzie Danny'ego Trejo na jakkolwiek rozbudowanego, złożonego psychopatę, nadanie Woodbury jakiejkolwiek tożsamości (co wiemy o tej osadzie w komiksie? Nic), wprowadzenie Andrei jako rozbitej moralnie łączniczki między osadami (wreszcie przydała się na coś innego niż wchodzenie pod pantofel Dale'a, debilne przechwałki "ajm de best szat in de grup" i wysłuchiwanie użalania się Ricka), czy rozbudowanie wątku kanibali i Claimersów, to czekam na twoją reakcję na podmienienie Abrahama i Glenna w scenach ich śmierci, na co się niestety zanosi. Już zdążono załatwić bardzo ważne w komiksie wątki relacji Denise z Heathem i Abrahama z Holly, w zamian... dając Tarze kolejną dziewczynę.
Na plus w VI sezonie za to Jessie (przynajmniej nie ma mentalności 11-latki i nie pchała się Rickowi do łóżka), Morgan (irytuje prawie wszystkich, ale ma wreszcie jakąś rolę w fabule) i horda - nie dość, że w jakiś racjonalny sposób wyjaśniono, skąd się wzięła (wcześniej wyglądało to tak, że strzał do Pete'a przyciągnął Ścierwojady, a strzelanina ze Ścierwojadami milion trupów), to jeszcze przedsięwzięto jakieś kroki zapobiegawcze, bo w oryginale zombie wyskakują dosłownie zza rogu i nie można już nic zrobić.
Wątek Deanny może i był zbieżny z komiksem, niemniej w serialu przynajmniej byłem w stanie żywo zainteresować się jej osobą czego o Douglasie powiedzieć nie mogę. Komiks czytałem dawno, ale pamiętam jedno - całkowite zobojętnienie w stosunku do jego osoby i niezbyt wielkie przejęcie podczas jego śmierci.
Co do sezonu drugiego to był on dobry. Ba, bardzo dobry. Co nie zmienia jednak faktu, że miał niektóre treści miałkie i bez polotu. Przez siedem odcinków rozciągano w czasie wątek Sophie, dokonano całkowitego odsunięcia T-doga na drugi plan, jeden epizod poświęcono na wyciąganie zombie ze studni co było tak potrzebne fabule jak dziura w płocie, w sposób idiotyczny pozbyto się Dale'a, do niestrawności wałkowano problematykę trójkąta Rick-Lori-Shane, mieląc po raz enty te same treści. Owszem, był to sezon bogaty ale zgrzyty są.
A co do sezonu trzeciego to był on farsą jeżeli mam być szczery. Co z tego, że starano się nadać Gubernatorowi szerszy rys, skoro od odcinka "Made to Suffer" zrobili z niego karykaturę? Co z tego, że Andrea zyskała łatkę rozbitego moralnie łącznika, skoro najwidoczniej zgubiła gdzieś po drodze swoje logiczne myślenie i sprawność w działaniu (choć i tak wypada jasno na tle całej reszty)? Dodatkowo, przez cztery odcinki deliberowano o wojnie z Gubernatorem, która skończyła się w ułamku sekundy, wprowadzono Tyreese'a który na tym etapie był kompletnie zbędny, masowo pozbywano się postaci zdecydowanie przed ich czasem, z Rick zrobiono irytującego ciołka szukającego swojego staff and thangs, zmarginalizowano postaci pokroju Carol itd itd. Nie od dziś wiadomo, że sezon trzeci został z ledwością ukończony bo Mazzara nie miał bladego pojęcia jak go poprowadzić, co dodatkowo przypłacił swoją robotą bo na sam koniec przeforsował idiotyczny pomysł zabicia Andrei mimo tego, że było to wbrew ustaleniom kontraktowym z Holden jak i sprzeciwowi całej ekipy. Uznawanie zatem wprowadzonych w tym czasie zmian jako lepszych dla fabuły jest dla mnie po prostu dziwne bo sami zwolnieni w tym czasie aktorzy przyznają się, że to co działo się na planie było komedią.
Co zaś się tyczy kanibali czy Claimerów to o ile jestem w stanie się zgodzić co do drugiego, o tyle kanibale nie zostali rozwinięci bóg wie jak by się nad nimi zachwycać. Ot, dwuodcinkowy motyw głównie ciągnięty przemianą Carol.
Jeżeli chodzi o Abrahama to Twoje wnioski mogą okazać się błędne zakładając, że nie rozglądasz się za spolierami. Nie będę tego szerzej komentować ale powiem, że główna gra toczy się pomiędzy Glennem, a Darylem. Poza tym, Kirkman żałuje uśmiercenia Abea w komiksie, a że serial jest miejscem gdzie poprawia swoje błędy o tym bardziej pozbycie się go jest wątpliwie.
Denise-Tara. Ten duet powstał właśnie jako podmianka dla relacji Denise-Heath. Chodzą pogłoski, że Heath za niedługo dowie się co to znaczy wąchać kwiatki od spodu, co by było prawdziwe biorąc pod uwagę fakt zakontraktowania Hawkinsa do głównej roli w serialu 24: Legacy.
Historia Jessie z perspektywy wydarzeń "No Way Out" jest zupełnie bezsensowna i ukazywanie jej zmiany tylko po to by za parę odcinków stać się karmą dla zmobie to strata czasu antenowego. Pomijam fakt, że Richonne było zaplanowane przez Gimple już w sezonie czwartym więc tym bardziej katowanie nam Jessickiem to idiotyzm. Morgan można i ma jakąś rolę w fabule, ale to nic innego jak mierny i niezbyt ciekawy dodatek. Z postaci, która była ostatnim symbolem wysokiej jakości pierwszego sezonu zrobiono niestrawną figurę, która raczej irytuje. Konfliktu pomiędzy nim, a Rickiem jak nie było tak nie było i nie zanosi się na to by cokolwiek uległo tu zmianie.
A kto ci powiedział, że wszystko będzie tak samo jak w komiksie? Logiczne, że mogą i zmieniają wiele rzeczy bo w końcu serial to nie to samo co komiks, nie wszystko będzie identyczne
Ciekawy odcinek - w końcu jakaś dynamika zamiast pogadanek akcja :) Ciekawy jeste ten "Jesus" kto czytał komiks wie ja nie wiem co to będzie za postać co w niesie ale jest interesująca :)
btw: carl by mógł iśc do fryzjera ;d
Późny wieczór. Chata Grymasów. Splamionych krwią.
- Dżyzys Dżizys! - zerwał się z łóżka Ryszard, człowiek który przeżył tak wiele i zabił tak wielu.
- Siemka, Rychu. Uuu NAJSSS... - Jesus pokiwał głową z aprobatą w celu wyrażenia podziwu na ciało partnerki szeryfa miasteczka, Miszon.
- Kto to jest?! - oburzyła się 'żona' v3.0.
Grymas zerknął na swoją lubą i charakterystycznie dla siebie przechylił głowę a oczy odruchowo powędrowały niżej.
- NAJSSS...
Miszon skrzyżowała ręce i patrzyła z politowaniem na samców alfa swoich safe-zone'ów.
- Skończyliście?
- Ma rację. Ryszard przyszedłem oznajmić Ci coś ważnego.
- Mogłeś zapukać.
- Ty już zapukałeś.
Panowie spojrzeli na siebie z łajdaczym uśmieszkiem, by następnie przybić piątkę. Czarny samuraj przewrócił oczami.
- To o co chodzi?
- To Daryleu zwolnił ręczny.
- Aha. Ja już nie jadę na ręcznym.
"Uuuuuuu...", rozniosło się po pomieszczeniu, a kolejna piątka była jedynie formalnością. Nagle przez okno wskoczył Daryleu, alexandryjski pryhacz.
- Ładne wdzianko Miszon. On kłamie Endrju! Pryh.
Zwabiony dźwiękiem hałasów w pokoju znalazł się KORAL.
- Co tu się... Miszon? Tata?
- KORAL! - panicznie zakryła się prześcieradłem luba starszego Grymasa.
- Oj daj spokój i tak zerknął na Ciebie tylko jednym okiem.
Dźwięk przybijanych piątek zagłuszył ciche łkanie jego syna.
#taGbyło
poprzednie odcinki: http://www.filmweb.pl/user/ZjedzCiastko/blog/570154-TWD+taGby%C5%82o
- Obudź się, synu.
- Mmmmmm???
- Łejk ap, KORAL
- Cccoooo się staneoooo? Tata? Gdzie jesteś? Nie widzę Cię!
- Z drugiej strony KORAL.
- Co? A! Faktycznie, jesteś tu!
- Wyjeżdżam, synu.
- Co? Gdzie, dokąd?
- Na wery ołn epizołd z wujkiem Daryleu. Fani czekali na to od lat.
- Eeee… no dobra?
- Zanim wyjadę, mam do Ciebie prośbę.
- Jasne, nie ma żadnego problemu! Co mam zrobić!
- Zaopiekuj się Dżudith, gdy mnie nie będzie, dobrze?
- Oczywiście, tato!
- Rzuć na nią okiem od czasu do czasu.
Wargi młodego CORAL POPY zadrgały, mimo iż młody starał się nad sobą zapanować.
- Tato… znowu zaczynasz??
- RZUĆ NA NIĄ OKIEM KORAL!
Czołówka:
TU DU TU DU TU TU DU DU DU DU DU DU DU DU DU TU TU DU TU DU TU DU TU DU TU DUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU!!!!!!
RYYYYYYK! Daryleu i ich związany towarzysz jechali poprzez ciemną noc ku murom Aleksandrii.
RYYYK!, który mimo ciemności widział tak wiele bębnił palcami w kierownicę, zgrzytając ze złości zębami, co rusz rzucając wściekłe spojrzenia we wsteczne lusterko, w którym odbijała się twarz jego kudłatego towarzysza. Ten wolał udawać, że ich nie widzi, ale im bliżej im było do domu, tym bardziej uznawał, że trzeba pogadać.
- Ryyyyk? – zaczął niepewnie – ej, stary, nie gniewaj się na mnie…
- ZAMKNIJ SIĘ, KIERWA! – ryknął RYYYYYK! przy okazji opluwając deskę rozdzielczą i szybę przed sobą.
Gdyby był w swym Krajzlerze Kątry Grającym nie zachowywałby się w taki sposób. Jednak w gruchocie zwiniętym przy drodze nie musiał dbać o maniery.
- ŁAN DŻOB! – wykrzyczał – waląc wściekle w sterujące koło – JU. HED. ŁAD. DŻOB. KIERWAAA!
Daryleu rzucił ciche „Pryyy….” Ale bał się dokończyć, gdy zobaczył mordercze spojrzenie w lusterku.
- Mieliśmy przywieźć zapasy. ZAPASY! A nie kolejną gębę do wykarmienia!
- Mówiłem, że chciałem go zostawić na drzewie!
- Pogięło Cię?! Myślisz, że co to jest, końcówka czwartego sezonu?! My nie jesteśmy już ronk pipol, z którymi lepiej nie skru łyf! Teraz mamy komjuniti. KOMJUNITI, łapiesz?! Mamy ludzi do wykarmienia, czekali na te niezbędne do życia rzeczy! Na drinki bez alkoholu dla Tary, na sorgo dla Judżina... czymkolwiek ono kierwa jest! Na pastę do zębów dla Myszon. Czaisz to? NA PASTĘ DO ZĘBÓÓÓÓÓÓÓÓW! A teraz itz gon! Nie ma! Ni kak da! Miałeś pilnować tej ciężarówki. Po jaką cholerę biegałeś za tym typem po tej łączce?!
- Sprowokował mnie! – próbował się bronić Daryleu.
- CZYM!? Tym że ci rozlał fantę w plecaczku, gaddemyt!?
Ostatni pocisk przyszpilił Daryleu niczym łoker Dejla pamiętnej nocy na farmie. Dobrze wiedział, że jego wafel miał rację.
Tymczasem RYYYK! dalej bębnił palcami w kierownicę, próbując ukoić nerwy.
„Badasssowy odcinek, mówili. Ty i Daryleu w duecie, mówili! Będzie się działo, mówili!!! I co?! Przez czterdzieści kierwa pięć minut jeżdżenia, okradania automatów ze słodyczami a na koniec patrzyłem jak ci dwaj debile biegają wśród traw jak dziewczynki z czołówki „Domku na prerii”!! Co się stało z tym serialem!? Byłem jego gwiazdą!” pomyślał czując jak złość wzrosła, a dopiero co przejeżdżali przez bramę.
„Dosyć tego, kierwa. Ajm ałt! Niech sobie robią debila z kogoś innego. Nie ze mnie!”
- No heeeeej kowboju. Coś ty taki wkurzony? Może wpadniesz do mnie, poopowiadamy sobie, jak nam minął dzień?
RYYYYK! Który widział tak wiele, i potrzebował tak niewiele, by się uspokoić, w milczeniu kontentował oczy widokiem dekoltu tewudedowej samurajki, która pochyliła się nad jego oknem, szczerząc do niego swoje (jeszcze) białe ząbki. Ależ się wkur*wi, gdy dowie się że Daryleu utopił jej pastę.
„Jeszcze jeden sezon”.
Nie smutaj, Zjedz Ciastko! Ten odcinek był wyjątkowo suchy, że trudno go było dośmiesznić. Jestem pewny, że z następnym epizodem poradzisz sobie tak dobrze, jak z KORALEM piratem. AAAAARRRGHHHH! :D
HASZTAG AjŁontTuBilif.
Fakt, ciężko było coś wyciągnąć z tego epizodu. W sumie sam się uśmiałem z zabawy w berka Daryleu i Jesusa czy miotania autem przez Rycha, czułem się jakby to były jakieś bloopersy ;D.
Polecam oglądanie sceny pogoni Daryleu za Jezuskiem przy akompaniamencie Tatu "Nas nie dogoniat" :)
I zauważyłeś, że Daryleu jest telepateu? Jadą sobie i jadą, nagle szuru buru na dachu, a nasz tropiciel "to łun! ŁUN!" Skąd wiedział?
Nawet fajny odcinek, ale wątek z "Jezusem" strasznie naiwny. Podsumujmy:
- Jezus nie nosi przy sobie broni, ale petardy i owszem. W dziecinny sposób kradnie ciężarówkę Rickowi.
- I oczywiście nie odjeżdża zbyt daleko :)
- Po zaprezentowaniu umiejętności kung fu zostaje związany sznurem, ale w ciągu kilkanastu sekund udaje mu się uwolnić oraz wskoczyć na dach (!) ciężarówki.
- Oczywiście po zrzuceniu z dachu Jesusa byłoby zbyt prosto, żeby Daryl i Rick odjechali w swoją stronę. Musieli gościa dorwać na tyle pechowo, by stracić całą ciężarówkę.
- Jesus poturbowany przez ciężarówkę i związany raz jeszcze znowu nie ma żadnych problemów ze zdjęciem z siebie więzów oraz pokonaniem (bo chyba tak to można nazwać) pilnującego go Daryla.
- co wyjaśnić można chyba w tylko ten sposób, że to faktycznie może być sam Jezus Chrystus, który po raz drugi został zesłany na Ziemię ;)
Poza tym nie było więcej interesujących wątków. Chociaż - aż chciałoby się powiedzieć, że w końcu - Michone i Rick zbliżyli się do siebie. To było fajne. I nawet już nie szkoda mi, że tą ładną blondynę zombie zarżnęło w poprzednim odcinku ;)
Pasta zdominowała odcinek:) Michonne dlatego chciała pastę, bo wiedziała, że na ostatnią scenę będzie jak znalazł;)
no właśnie nikt nie czyscił zębów a sie miziali :/ Nawet miętówek nie skonsumowali przed skonsumowaniem siebie nawzajem :P
Odcinek to totalny fanserwis. Ale fanserwis dobrze wykonany i podany w smaczny sposób.
Blondi nie żyje....tak jak chciały nie-rasistowskie fangirlsy z tumblera, AMC podaje im rękę a raczej rzuca wielki worek z prezentem - święta nadeszły wcześniej i długo oczekiwany ship stał się faktem - Richonne!!
Teraz Quarl zacznie nazywać ją mamą a ona będzie prała mu nastoletnie gatki.Team family!
Ricku mistyk, Yin-Yang, dwa ciała i...Jezus? Widocznie to święty związek będzie.
A propos Jezusa, NARESZCIE, przybył choć w komiksie wejście miał 100 razy bardziej kozackie, przynajmniej umie się bić i..wykazuje sporą uległość do agresywnego męskiego i spoconego Darylka.
Jezus - postać prawie tak epicka jak Rick, czekam teraz na więcek kick-boxingu w jego wykonaniu, może zarywać do Daryla oraz uwieść Gabriela, pociągnąć za rudego wąsa Abrahama, zapomnijcie o logice, od dzisiejszego odcinka poziom absurdu w TWD został podniesiony na stałe.
Co jeszcze? Quarl spacerując po lesie z Enidką, chyba nie widzi okazji albo nadal jest nieśmiały.Za to zbuntowany syn Mamusi ugania się z łopatą, ciągnąć matkę polkę Michonne za sobą...nuda i pseudofilozofia, no ale przynajmniej mało tego było, dobrze że glenn się jeszcze nie doczepił.
Zwiad Daryla i Szeryfa "Today is the Day" uważam za miłą odskocznię od typowej akcji dla serialu, chill, kill i soda pop.
Odcinek zadowolił wszystkich, gejów, lesbijki i hetero, tylko rasiści trochę popłakują.
Odc 7/10
A więc miał miejsce kilkutygodniowy przeskok czasowy, tak jak się spodziewałem, dlatego nadal uważam, że poprzedni odcinek byłby lepszy na finał półsezonu, zaś druga połowa mogła by się zacząć po przerwie dla widzów jak i bohaterów serialu. Tak czy inaczej, po ubiegłotygodniowej bombie tym razem odcinek wypadł całkiem nieźle, zazwyczaj w podobnych sytuacjach raził spadek napięcia po emocjonujących wydarzeniach na rzecz rozmów i przechadzek po lesie.
Początkowe sceny niczym z "Pełnej chaty". Michonne w ręczniku na głowie i szlafroku, to jakby zobaczyć Dartha Vadera w piżamie :D Podobał mi się pogodny nastrój tych momentów, żadnego siedzenia przy oknie i marudzenia o trudach przetrwania.
Główny wątek odcinka to męska wyprawa po podsumowane Judżinowym wykładem o criminally underrated grain sorgo. Zero filozofowania, zero ain'towania, tylko "sorgou". Dobrze podsumowuje ją przysłowie starych Indian z południowego Łajoming: "Gdy sorgo jest potrzebne, sorgo się objawia, a gdy sorgo spełni swoją rolę, sorgo odchodzi do krainy wiecznych plonów."
Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie obfitość różnorakiego humoru sytuacyjnego w tym odcinku. Twórców nie było stać na tyle komizmu od mojej ulubionej sceny z 2 sezonu z wyciąganiem zombie ze studni :D Kradzież ciężarówki, podsumowana soczystym "Shiiiieet...", drobne złośliwości między przyjaciółmi (puszczanie muzyki dla "odciągania zombie", zarzucanie autem, żeby Jesus wpadał na Daryla na tylnym siedzeniu) no i scena na łące przy jeziorze z utopieniem pełnej zapasów ciężarówki - hahahaha, no nie wierzę, śmieję się oglądając ten serial z powodu zamierzonej fabuły! :D
Jeśli chodzi o samą postać Jesusa, myślę, że całkiem dobrze go oddali, dobrali niezłego aktora i już w pierwszym odcinku z jego udziałem pozwolili mu pokazać trochę niezwykłych umiejętności, jak wydostawanie się z więzów, Jesusowe karate itd.
Wątki dopełniające czyli przygody w leśnej czytelni komiksów oraz spacery Spencera z Michonne na początku wydały mi się dziwne, zwłaszcza scena z niewidocznym walkerem i szarpaniną z Enid. Przez pewien czas myślałem, że Carl zaczyna świrować po postrzale i odczuwa jakieś niedosyty ryzyka i emocji. Po przechadzkach Spencera też spodziewałem się jakichś pogadanek o traumie itp. a tymczasem całkiem zręcznie spletli te dwa wątki w jedną sensowną całość uzupełnioną prostymi dialogami o rodzinie i dobrą sceną z Carlem i Michonne na ganku.
Dialog odcinka:
Rick: How many walkers did you kill?
Jesus: Sorry, got to go!
W finale ziściły się podejrzenia widzów o potencjalnym związku Michonne z Rickiem, jak dla mnie wypadło to całkiem swobodnie i miało odpowiednie przygotowanie w formie rozmowy "starego małżeństwa". A w następnym epizodzie prawdopodobnie czeka nas wyprawa do Hilltop.
Najpierw oczywiście czeka nas przesłuchanie Jesusa i przestrzeganie Ricka przed Neganem, które będzie trwało 3/4 odcinka, przerywane rozmowami Carla z Enid i Michonne z synem Deanny, a dopiero w ostatnich kilku-kilkunastu minutach będzie wyprawa do Hilltop.
Oczywiście po przeciekach wiedziałam, że zobaczymy Deanne jako zombie, i znowu jest to mocno naciągane. Ostatni raz gdy ją widzięliśmy szło na nią potężne stadko, więc niewiele powinno z niej zostać, a ona wystąpiła w tym odcinku w nienaruszonym stanie. Ot takie drobne absurdy TWD. Odcinek mimo to przyjemny w odbiorze.
Też mnie to zdziwiło, chociaż taka sama sytuacja miała miejsce już wcześniej z innymi mniej ważnymi postaciami, niby ciało wyjedzone do cna przez hordę zombie, a 3 odcinki później spaceruje jak po samym ugryzieniu.
Takie zboże uprawiane m.in. w Afryce ze względu na wspomnianą przez Judżina odporność na susze i niewielkie wymagania glebowe.
Ziarno przypomina trochę proso:
http://www.feedipedia.org/sites/default/files/images/sorghum_grain_01_0.jpg