Po odcinkach 2-3-4 miałem ochotę całkowicie odpuścić, ale jednak przez syndrom Sztokholmski z Marvela oglądam wszystko od a do z. Łysa czarna, azjatka, gajowy żymianin, kompletnie niewyjaśniony płomienny romans z Rio - za dużo tego na kilka odcinków.
Całość jednak trzymała za ryj Hahn, którą można było oglądać bez końca. I w sumie ten emo-młodziak również robił solidną robotę swym występem. Reszta obsady dla mnie - kulą w płot. Jeszcze Lilia była ciekawa, natomiast pokpiona Alice (jej końcowa scena, po co to w ogóle było?) i okrutnie irytująca Jen były zbędne. Pani Hart to już gwóźdź do trumny - idiotyczna postać, odrzucająca rola, na szczęście króciutko.
Parę ciekawych zagadnień pominięto w dalszej części fabuły, olano wyjaśnienie kilku rzeczy, końcówka trochę na szybko...
A, i jeśli usłyszałbym tę piosenkę jeszcze RAZ, to by mi chyba się cofnęło. Ile razy to leciało przez 9 odcinków? 5-6?