Trafiłem na ładne skwitowanie pierwszych dwóch sezonów Twin Pekas – serial odniósł sukces pomimo Lyncha, nie dzięki niemu.
Mnie osobiście ciekawi jak wyglądało przygotowywanie scenariusza do serialu. Za co odpowiada Lynch, a za co Frost? Może to Frost tworzy klimat, a Lynch go konsekwentnie zarzyna?
W moim odczuciu trzeci sezon jest rwany, wiele wątków wydaje się wepchniętych na siłę, a efekty specjalne budzą uśmiech politowania. Nawarstwianie się niedorzeczności rośnie lawinowo. Może pozwólmy grafomańskim gimnazjalistom wejść na salony? My po prostu nie rozumiemy ich sztuki. Powiedzmy, że discopolowi „artyści” celowo tworzą muzyczne pastisze. Oni bawią się formą. Wiem, że takie porównania są niesprawiedliwe i przerysowane, ale dobrze oddają to co mam na myśli. Zanim wyrobimy sobie ocenę czyjejś twórczości, dajmy wszystkim szanse na napisanie 3 książek, które wyjaśnią co tak naprawdę mieli na myśli! Spędzajmy tygodnie na analizach życiorysów, przeszłej twórczości i każdemu dajmy nieskończony kredyt artystycznego zaufania. Może Plebania to tylko sen? Czemu Lynch ma być uprzywilejowany? Bo pierwszy Twin Peaks był fajny?
Z Lynchem jest trochę jak ze sztuką współczesną. Nie wolno krytykować obrazu namalowanego przez naćpanego słonia. Jeżeli ktoś się ośmieli, oznacza, że nie ma w sobie wrażliwości na sztukę, a jego inteligencja oscyluje na żenująco niskim poziomie. Kontemplując bazgroły możesz poczuć się elitą, kimś ponad tym całym plebsem, możesz poczuć się lepszy niż ci, którzy są zbyt głupi by to zrozumieć. Nawet jeśli tylko udajesz, że wiesz o co chodzi, nawet jeśli kłamiesz, że ci się to podoba. Potem możesz się klepać po plecach z podobnymi tobie w uroczym kółeczku towarzystwa wzajemnej adoracji. Ze 100 zachwycających się takimi dziełami zaledwie jeden rzeczywiście docenia i rozumie taka estetykę. Reszta chce po prostu być fajniejsza niż inni.
Wracając do serialu. O co chodziło ze szklaną kabiną (skądinąd bardzo klimatyczny, niewykorzystany wątek)? Po co wrócono do wątku Nadine i po kiego wafla pojawił się syn Andiego i Lucy? Czemu służył wątek Shelly i Becky? To puszczenie oczka dla fanów? „Dobra, powciskajmy ich tu i tu. Nie ma to związku z opowiadaną historią? Trudno, będzie, że puściłem im oczko”. Smaczki dla fanów widać np. w Better Call Saul. Bo są to, uwaga, smaczki. Malutkie szczegóły, które zauważy wprawne oko zaznajomione z serialowa rzeczywistością. Jeżeli ich nie wyłapiesz nic złego się nie stanie. Geniusz Lynch wciska je nam w gardło, po to by były zapychaczami, a my naiwnie dorabiamy do nich filozofię.
Po co była scena z dzieciakiem, któremu przypadkowo wypala broń? Bo Lynch jest przeciwny powszechnemu dostępowi do broni? Wow. Można było to pokazać w bardziej trywialny i niczego nie wnoszący sposób? Brakowało tylko by chłopak odstrzelił sobie i swojej nowo narodzonej siostrze głowy i najazdu kamery na mrugający jaskrawymi kolorami baner „Broń = śmierć”. W końcu to metafora, nie? Po co wrócił wątek Hornów? W jakim celu wystąpił James? Co wniósł wątek niegodziwego policjanta na posterunku Twin Peaks? Czemu nie uśmiercili szeryfa Harrego? Jaki ma sens jego hospitalizacja? Czemu służył wątek Hastingsa, którego śmierć na oczach czterech agentów FBI po prostu zlano? Był chłop, nie ma chłopa. Gdyby pokusić się o wycięcie wątków, które w ogólnym rozrachunku zostały wklejone „po nic” zostałby nam 6 odcinkowy mini serial.
Bob jako wielka, potężna siła zła zostaje rozbity w żenującej scenie walki, mjr Briggs w roli Zordona z Power Rangers, zamiast karła mamy gadające drzewo z niby kończyną, oprócz dopelgangerów tulpy, a oślepiona amatorskim makijażem azjatka zamienia się w Diane, którą z jakiś dziwnych powodów łączy intymny związek z agentem Cooperem (szybko zapomniał o swojej ukochanej Annie). Do tego mamy czajniki, grube panie w białej chacie, meneli od „kierowniku, daj ognia” i trzeciego Coopera bo „takich dwóch jak nas trzech nie ma ani jednego”. A to tylko czubek góry lodowej. Rozumiem metafory, zabawy formą, surrealizm. Chciałbym jednak poznać spójną interpretację fabuły, w której nie użyto tekstów typu: „Lynch chciał nam powiedzieć”, „To może oznaczać”, „Między scenami musiało stać się coś dramatycznego”, „Dla mnie to ma sens”, taką w której odcina się fabułę od gloryfikowanego reżysera. Bez „To w stylu Lyncha”. Bo mu coś wolno. Niby dlaczego? W poezji, w malarstwie (nawet abstrakcyjnym), metafory posiadają pewnego rodzaju szablon, „okulary”, po nałożeniu których całość nabiera spójnego sensu. Bardzo proszę o przedstawienie mi takiego szablonu, niech ktoś (jak debilowi) wyjaśni mi co symbolizują kulki z których rodzą się tulpy, co oznacza zdejmowanie twarzy przez niektóre z postaci, jakim cudem Bushnell rozszyfrował bazgroły Dugiego, metaforą czego są dialogi w Roadhousie (i czołganie się pod nogami gości protegowanej dr Housa), gdzie i czemu zniknął Richard, czym dla fabuły jest bieganie Horna po lesie. A to zaledwie początek listy moich pytań. Niech to ma chociaż pozory spójności. Na obecną chwilę sprowadza się to wszystko do karkołomnego dorabiania filozofii i nadawaniu znaczenia tylko po to by jakieś było. Weź jakikolwiek film (serial), który uważasz za nieporozumienie, nie wiem, choćby „Kac Wawa”. Dlaczego tam nie wynajdujesz setek metafor i trójznaczności? Może tam są a ty jesteś zbyt głupi by dostrzec geniusz, który się za tym kryje? Dlaczego efekty specjalne w podłych horrorach typu „Gigantyczne szczury zombie” nie są oceniane przez pryzmat „Reżyser zrobił to specjalnie, w ten sposób się do nas uśmiecha”? Widzę tu też analogię do starych gier przygodowych w stylu „Goblins”-połącz kiszony ogórek z zardzewiałą kotwicą Titanica, a wyjdzie ci pozłacany klucz do hotelowej szafy. Bo tak. Niuanse scenariusza trzeciego sezonu Twin Peaks można streścić właśnie tymi słowami: Bo tak.
Jakie odbicie na odbiorze muzyki ma to kim jest tworzący ją artysta? Co ma sens? Ile ćpa? Czy jest gejem? Czy to z kim chodził na kremówki? Jakie znaczenie dla interpretacji muzyki ma to, że trzecia struna jego gitary została mu podarowana przez zmarłego pradziadka? Słuchasz piosenki, myślisz „Meh, średniawka”. Za kilka dni dowiadujesz się o strunie. „O matko! Jaka ta piosenka jest piękna! Czujesz tą strunę? Jej duszę?” Tak to wygląda? Mamy przeczesywać życiorysy muzyków, bo może nam coś umknie i źle ocenimy ich twórczość? To że Modern Talking kiedyś byli na topie oznacza, że to co nagrają jutro musi być świetne? Że trzeba to oceniać przez pryzmat ich kariery, życiowych perypetii, miłostek i innych dupereli? No bo przecież „Cheri Cheri Lady” to niekwestionowany hit, który zna każdy. Może ich hipotetyczny jutrzejszy numer specjalnie będzie żenujący, bo puszczają oczko dla fanów i hejterzy po prostu są zbyt głupi by to zrozumieć? A oni bawią się formą.
Poszperałem, bo może serio jestem zbyt głupi by zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Trafiłem w necie na ciekawe próby wyjaśnień tego sezonu Twin Peaks, nie przeczę. Fajne jest odniesienie do naszej, realnej rzeczywistości (Monica Bellucci, dom Palmerów itd.). Ale na Boga! Dlaczego ja mam wiedzieć jak wygląda miejsce gdzie reżyser prowadzi swoją galerię? Skąd mam wiedzieć kto naprawdę mieszka w jakimś domu? Czemu mam czytać książki o Twin Peaks, oglądać inne (!) filmy Lyncha by zakapować co mógł mieć na myśli? Muszę wiedzieć, że aktor grający Boba zmarł, więc Lynch postanowił zrobić z niego animowaną (na Amidze) kulkę? Świadczy to o mnie, czy o reżyserze, który w swoim geniuszu nie wpadł na lepszy pomysł rozwiązania tej kwestii? Czemu mam Twin Peaks traktować jako 18 godzinny film skoro został wydany jako serial? Serial, w odcinkach, nie film. Skoro jest to film, skoro Lynch idzie pod prąd, czemu nie wydał tego jako film? Zresztą, znalezione w necie interpretacje może mają jakiś sens, ale wszystkie są ogólne i górnolotne. „Walka dobra ze złem”, „Wszyscy śnimy na jawie”, „Bo Lynch”, „Bo tak”.
Nie mam problemu przyznać się, że czegoś nie zrozumiałem. Nie umniejsza to mojej godności. Jeżeli potrafisz mi jasno i klarownie wytłumaczyć niuanse tego serialu, będę ci bardzo wdzięczny.
Lubię pierwsze dwa sezony Twin Peaks. Zanim zabrałem się za oglądanie trzeciego, wróciłem do nich by zweryfikować swoja ocenę i żeby przypomnieć sobie o co tam chodziło. Nie jestem ortodoksyjnym fanem, ale podoba mi się twinpiksowa głupkowatość, irracjonalność, lekko kwaśny, psychodeliczny posmak. Ma to swój urok pomimo Lynchowych teleportów i absurdów. No właśnie, pomimo. Twin Peaks to infantylne dialogi i pocieszny agent Cooper. To krzywe zwierciadło, którego odbiciem jest Fargo, to nutka metafizycznego niepokoju, którego efektem jest Detektyw, to strach przed nieznanym, którego następstwem jest Fortitude, to wychodzące na jaw w Broadchurch tajemnice zwyczajnych ludzi . Co może być efektem trzeciego sezonu? Absurdy bo tak?
Może potraktuj ten tekst jako metaforę, która tak naprawdę jest wybitną pochwałą dla dzieła Lyncha. Jak się uprę to też to tak powykrzywiam. „Moja ocena (4) jest wypadkową wszystkich sezonów. Sezony były 3 (a to magiczna liczba), więc gdy pomnożymy ocenę przez ilość sezonów wychodzi 12. Moje źrenice są okrągłe, a to dzięki nim mogłem oglądać ten serial, więc zaokrąglijmy ocenę w dół (bo chodzę to, w dole, nie latam w górze). Wychodzi 10!”.
Amen.
Ale fanów jest mnóstwo, także zaraz dostaniesz odpowiedzi na wszystkie twoje pytania...
Pięknie, naprawdę pięknie! To najlepsza recenzja tego sezonu, jaką do tej pory przeczytałem. A ostatni akapit to po prostu mistrzostwo, kwintesencja tego, jak powinniśmy odbierać twórczość Lyncha (przynajmniej tę ostatnią). Ale z wątkiem Wally’ego Brando to się nie zgodzę. Spójrz no na Cerę i na role, jakie zwykle grywał. Scena z nim w nowym „Twin Peaks” była zupełnie niepotrzebna, ale była tak głupawo zabawna i świetnie zagrana, że od razu zacząłem inaczej patrzeć na tego aktora. To przecież o to Lynchowi chodziło. Innym razem pokazał nam się na trzy minuty zapomniany John Savage oraz na sześć minut Ashley Judd. A nuż któryś z reżyserów ich dojrzy w serialu Lyncha i obsadzi w sowim nowym filmie. A już całkowicie wzruszyło mnie to, jak dał dorobić sobie do emerytury siostrze matki chłopaka swojej córki, obsadzając ją w roli Alice Tremond z ostatniego odcinka. Lynch to po prostu taki dobry wujcio, nie ważne, czy umiesz grać, będzie mógł pomóc, to pomoże. Zastanawiam się, czy nie napisać do niego, może i mnie by zatrudnił, jeżeli jednak będzie kręcił czwarty sezon...
Scena z Wallym oczywiście jest fajna, bardzo twinpeaksowa (chociaż Wally bardziej mi pasuje na syna Jamesa. Ah ta psotliwa Lucy...), jednak całkowicie zbędna. Tym gorzej dla serialu, bo powinno się dać Walliemu więcej czasu i znaczenia dla fabuły. A tak dostaliśmy kolejne "nic".
Rozumiem jakie znaczenie dla promocji serialu mają te wszystkie zabiegi z mniej lub bardziej znanymi nazwiskami. Śmiem wątpić czy to dobrze świadczy o Lynchu. Szczególnie jeżeli wziąć pod uwagę ten dobroduszny nepotyzm, o którym wspomniałeś (nie wiedziałem o tym). Wszystkie grzeszki można by mu wybaczyć gdyby ten serial był dobry. Teraz nie pozostaje nic innego jak uniwersalne wyjaśnienie "O to Lynchowi chodziło".