Należę do grona fanów starego Twin Peaks. Nie zapomnę pierwszego odcinka - leciał wtedy w tv. Ta melodia... i pytanie, które wszyscy zadawali: kto zabił Laurę Palmer? Jako mały dzieciak nie rozumiałem z tego nic. Aż nagle serial znikł z anteny. Wróciłem do niego po kilkunastu latach - już w dobie szerokiej dostępności do internetu. W transie obejrzałem całość w ciągu dwóch dni :-) Obie serie uznałem za wybitne – nietuzinkowa historia jak na ówczesne standardy, niedopowiedzenia (kto we wczesnych latach 90-tych odważyłby się na urwanie serialu w środku?), sceneria i zwyczaje lokalnej społeczności, symbolika, niepokój pomieszany z humorem, muzyka... (w części 1 i 2 - wybitna: Dance of the dream man - aż samemu chciało się tańczyć). Za to wszystko pokochałem Twin Peaks.
Wczoraj zakończyłem Twin Peaks 2017 a teraz tak sobie spoglądam na forum: dużo wątków, dużo opinii, zwłaszcza tych skrajnych. I pojawia się pytanie o co chodzi? O co chodziło w Twin Peaks? It is happening again – czas, sen, żart, nonsens, urojenia, symbol, metafora, życie... Wszystko po trochu albo tylko jedno z nich. Który serial w historii jest tak nieokreślony, wywołuje aż tyle emocji? Myślę, że nie ma takiego drugiego dlatego należy docenić to co zostało nam pokazane. Stąd moja i nie tylko – wysoka ocena. Ale żeby nie było w samych superlatywach - są też i wady. Poboczne wątki (z Seyfried gdy np. ucieka autem z matką na masce… brak słów, narkotykowe historyjki i porachunki zakończone jatką, Lucy z mężem i ich synem, Bobby który bardziej pasowałby mi na psychopatę niż policjanta) nieciekawe. Na końcu i tak okazuje się, że były bez znaczenia. Czarna latająca kula z głową BOB'a + zielona pięść, która ją niszczy - komedia. Hawk, który chyba zidiociał w tym Twin Peaks przy Andym i Lucy („może usiądźmy” gdy wszyscy już siedzą). Irytująca Laura Dern…Wstawki muzyczne na końcu prawie każdego odcinka nie dorastają do pięt muzyce z 1 i 2 części: wystylizowany Trent Reznor sili się w kiepskim utworze (zapewne swojego autorstwa) a cały look tego "widowiska" wygląda śmiesznie. Pierwszy band udaje, że gra na gitarach (a w tle syntezator), pani udaje, że śpiewa. W 1 i 2 części też były wstawki nieistotne dla ogólnego znaczenia ale miały one urok. Pokazywały koloryt mieszkańców zapomnianej dziury, których chciało się poznać i dało się pokochać.
Twin Peaks 2017 to próba pokazania czegoś więcej niż BOB. BOB nie jest najważniejszy. Jest coś potężniejszego, mrocznego, co trzyma wszystkich w ryzach. Jowday, Jade, Matka. Utożsamiana z Sarah. A może Jade to czas – bezwzględny, nieuchronny, który potrafi zmienić dobro w zło i odwrotnie. Po tym jak drugi Cooper zmienia bieg historii i zabiera Laurę do domu (być może w innej rzeczywistości lub swoim marzeniu), Sarah niszczy zdjęcie córki wśród niepokojących dźwięków. Jest jakby opętana, zła, że coś się zmieniło. Gdyby od samego początku Sarah = Jade to dlaczego w pierwszej części Sarah na widok BOBa jest wystraszona i krzyczy? Przecież była od niego potężniejsza.
Naido to dla mnie Diana (jej inna materializacja). To co dzieje się po zabiciu Mr C (gdy w tle widzimy zdziwioną minę Coopera) to albo się dzieje albo nie…
Zakończenie. Jest rewelacyjne. Idealne. Takie miało być. Otwarte. Nie wiemy nawet w jakim czasie się to wszystko dzieje. Czy dom Palmerów to brama do zła? Zapętleni gdzieś w złowieszczym czasie drugi Cooper (a właściwie teraz już Richard) i Laura (teraz Carrie) nagle staną się świadkami zbrodni sprzed lat i wszystko zacznie się od nowa. Gasną światła ale zło nie gaśnie. Początek historii. Tej samej lub może innej? Zakończenie jej pozostaje zagadką. Może to właśnie Laura wyszeptała Cooperowi, że nigdy nie dojdzie do zakończenia. Ale w tym wszystkim coś się dobrze zakończyło. Pierwszy Cooper wrócił do domu. Kto wie. Może Lynch nakręcił sceny do kolejnej serii? A teraz daje czas by wszystko jeszcze bardziej wywrócić nogami do góry?