No więc tak. Jestem świeżo po 4 odcinku i czytam sobie niektóre posty.

Parę osób jest wręcz oburzonych, że pojawia się Nowy Jork, kasyna, że nie jesteśmy zamknięci tylko w miasteczku Twin Peaks. Tytuł serialu z lat 90-tych to "Miasteczko Twin Peaks" - teraz to "Twin Peaks". Nie chciałoby mi się wierzyć, że zostaniemy zamknięci przez 18 odcinków w jednej mieścinie i tam rozegra się cała akcja - której de facto jest dużo, bo 2 sezon kończy się w szokującym momencie. Dla mnie plus, że są nowe lokalizacje!

Brak muzyki boli. I to bardzo. Jednak, gdy się pojawia (nie licząc intro) to mam gęsią skórkę. Jak choćby scena, gdy Bobby widzi zdjęcie Laury - coś świetnego.

Narzekacie na brak fabuły - serio, po 4 odcinkach wymagacie, żeby wszystko było wiadome? Denerwuje Was Cooper, który wrócił z Czarnej Chaty i zachowuje się jak niedorozwinięty? Denerwują Was drętwe dialogi reszty bohaterów? To, że musicie czekać teraz ponad tydzień na rozwiązanie jakiejś zagadki? DZIĘKI WIELKIE, że serial nie wychodzi na Netflixie cały od razu, bo nie było by do Września radochy z odgadywania i rozmyślania "co to będzie, co to będzie...". Rozwija się pomału - to fakt - ale czy to źle? Wiemy mało. Mamy trochę nowych postaci. Możemy się domyślać co się stało.

Teraz prośba o rozwianie moich wątpliwości - a raczej pomoc w przypomnieniu...

1. Kim był gościu bez jednej ręki?
2. Kim był ojciec Bobby'ego? (przed śmiercią ostatnia osoba, która z nim rozmawiała to Cooper - ale Cooper-Cooper czy Cooper-Bob?)

LET'S GET RUMBLE!!!