A więc od początku. Nie jestem żadnym fanem Lyncha, widziałem raptem 2 jego filmy, i nie mogę powiedzieć by wywarły na mnie jakieś wielkie wrażenie. Nie jestem też żadnym wielkim znawcą, wspaniałym pisarzem czy obytym z nieliczoną ilością materiału recenzentem, ale coś tam w życiu widziałem i jakieś tam opinie zdążyłem sobie wyrobić. Nie mogę też powiedzieć, że jestem wielkim entuzjastą tajemniczych, pełnych symboliki i zdrowo pokręconych psychodelicznych obrazów. A mimo to pokochałem Twin Peaks już kiedy byłem
nastolatkiem, kiedy w połowie lat 90-tych w piątkowe wieczory schowany i to dosłownie pod stołem oglądałem każdy kolejny odcinek. Do dziś też pamiętam jak długo męczył mnie przed pójściem spać motyw z Bobem/Coopem przed lustrem... po latach nadal się bałem tego momentu. A jednak nadal kochałem Twin Peaks. Za opowieść, za ludzi, za klimat, za tą cholernie dobrą kawę, za sowy, za niepokój a nawet za ten strach. Od tamtego czasu wracałem do TP dwukrotnie. Gdy ogłoszono powrót TP - byłem w niebie; gdy opublikowano obsadę - prawie skakałem z radości. Oczywiście przed powrotem zanurzyłem się w świecie TP raz jeszcze, do tego po raz pierwszy oglądałem tą specjalną, fanowską 3,5h wersję Fire Walk With Me... No a teraz jestem już po. Mam bardzo mieszane uczucia co do tego sezonu. Ale wypada mi podziękować Lynchowi za sam fakt powrotu po tych 25 latach, za te choćby krótkie momenty, kiedy mogłem znowu poczuć ten wspaniały klimat. Właśnie, momenty... Wiadomo było, że po 25 latach dostaniemy zupełnie inną opowieść. Formuła z lat 90-tych
nie ma racji bytu w obecnych czasach, pewne rzeczy trzeba było uwspólcześnić i zaktualizować zarówno w formie jak i treści. Ale czy to co dostałem jest dla mnie satysfakcjonujące ? NIE. Po prostu nie jest. To nie jest TP na które czekałem. Mój największy zarzut wobec tego sezonu jest prosty - Lynch zrobił go nie dla nas, a dla siebie. Odbieram ten sezon jako jego osobistą formę pożegnania z małym ekranem. Ten sezon to jazda bez trzymanki, to całkowity brak kontroli nad wizją, formą i człowiekiem który podjął ten temat. Mamy tu takie wspaniałe sceny jak kilkuminutowe zamiatanie podłogi czy palenie papierosa, jakieś udziwnione sceny ubierania jakiejś panienki czy patrzenia sobie w oczy, kilkunastominutowe jazdy samochodem w milczeniu a także jakieś bezsensowne rozmowy w Roadhouse h wie kogo o h wie kim. W tym samym czasie zaś postacie z Twin Peaks, za którymi teskniliśmy dostają raptem po kilka minut kompletnie bezsensownych i wyrwanych z kontekstu scen. Co z Donną, Leo czy Catherine ? Zniknęli ? Co się stało z Audrey po wybuchu ? Rozumiem że Lynch miał w d podanie nam jakichkolwiek wyjaśnień. Taki to z niego geniusz i artysta. Do 8-ego odcinka TP w tym serialu praktycznie nie istnieje - po wybuchu jest już znacznie lepiej, ale to co nam podano to nadal za mało. Brakowało wszystkiego. A przede wszystkim - KLIMATU. Tak, właśnie klimatu. Niektóre nowe historie bardzo mi się podobały. Dougie i Janey-E. MEGA. Bracia z kasyna. WOW. Kyle Machlachlan zaś zasługuje na osobny wpis. Zagrał genialnie każdą postać w którą się wcielił.
Wiem że niełatwo było pewne rzeczy pokazać. Wiemy że bez takich aktorów jak David Bowie, Don Davis czy Frank Silva nie można było pewnych rzeczy pokazać - dlatego akceptuję te różne dziwactwa - czajniki, latające kulki czy pływające głowy. Taką formę wybrał Lynch i ciężko mieć mu to za złe. Szkoda że Michael Ontkean nie zdecydował się powrócić do swojej roli, szkoda też że Lynchowi było aż tak bardzo nie po drodze z Flynn Boyle. Brakowało ich. Wybitnie podobało mi się ukazanie postaci Sarah Palmer, także to bardzo ciężkie pożegnanie Catherine Coulson - jako postaci, jako aktorki i jako człowieka. To było mocne, było w tym wiele szacunku, a scena z gasnącym światłem w jej chacie po prostu mnie
wbiła w fotel. Czasem najprostsza forma przekazu jest najlepsza. Ale tu najlepsze rzeczy się kończą. Totalnie nie rozumiem czemu Michael Anderson nie powrócił do swojej roli, ba, nawet aktor był zdziwiony że nikt się z nim nie skontaktował. On i BOB byli symbolem Black Lodge, a jego sceny tańca przeszły już do historii kina. Zamiast niego dostaliśmy gadający krzak. Genialne. To zaś co zrobiono z postacią Audrey to już kpina totalna. W jego przypadku określenie ZMARNOWANY POTENCJAŁ to niedopowiedzenie. Angelo Badalamenti. Super. Tylko gdzie ? Kiedy ? Przecież w niektóych odcinkach praktycznie nie było żadnych motywów muzycznych, a w wielu innych było ich dosłownie kilka.
Jeśli zaś chodzi o finał... Odcinek 17 w niektórych momentach to dla mnie jeden z najwspanialszych odcinków w historii TP. Ostatnie 15 minut to po prostu nostalgia, to opowieść którą pokochałem, a także niesamowite połączenie tych wszystkich wątków... I ta ostatnia scena kiedy Pete idzie na ryby. Mistrzostwo Panie Lynch. I tu boli mnie najbardziej, że dostał Pan niestety ten jeszcze jeden odcinek. Sporo w ostatnich godzinach naczytałem się o "wyjaśnieniu" tego wielkiego finału - o śniących, o alternatywnych wymiarach, o Judy, o tym mixie dobrego-złego Coopa i wielu innych, mniej lub bardziej sensownych teoriach. I szczerze ? Nie przemawia to do mnie. NOT AT ALL. Może nie jestem zbytnio rozgarnięty, może nie zrozumiałem tego serialu a może po prostu nie jestem w stanie pojąć geniuszu Lyncha - ale to do mnie nie przemawia. Który mamy rok ? .......
Dobrze że się nie zapytał który to wymiar albo kogo to sen - mój czy Twój...
ZMARNOWANY POTENCJAŁ. To można było zrobić inaczej, lepiej, ciekawiej a przede wszystkim sensowniej. Lynch jednak wybrał jako target samego siebie, a nie fanów. Fanatycy jego talentu oczywiście dadzą temu sezonowi 11/10, za geniusz i przewspaniałość, ale jak wspomniałem - nie jestem żadnym fanem Lyncha. Po prostu kiedyś pokochałem Twin Peaks i kocham nadal, ale to Twin Peaks, które się zakończyło wczoraj, to nie jest Twin Peaks na które czekałem tyle lat. Było blisko, momentami nawet obok, ale ostatecznie każde z nas poszło w innym kierunku.
Z ciężkim sercem przyznam że jestem zawiedziony. Tak po prostu.
Z większością się zgadzam. Lynch miał pełno niezłych pomysłów, zawiódł jego warsztat reżyserski, którym nie potrafił opanować scenariusza filmowego. A właśnie tak ten serial został napisany, jako film. Tak więc mamy parunasto-godzinnego kloca podzielonego na części, co w zdawkowych w treści epizodach wyświetlanych co tydzień po prostu nie działało. Nie mówiąc już o tym, że Lynch nie zapełnił wystarczająco tych 18 godzin opowieścią, przez co mamy właśnie te kompletnie z dupy scenki w Roadhouse i nie tylko, rozciągnięte w nieskończoność. Dobrze wytłumaczył to ten facet: https://www.youtube.com/watch?v=XznEafj84xA
A odnośnie Michaela J. Andersona - podobno chciał za dużo kasy, a jakiś czas po tym kiedy mu odmówiono, zaczął ubliżać Lynchowi, jego twórczości na social mediach a nawet go pomówił o gwałt na córce.
https://mashable.com/2017/05/22/twin-peaks-michael-j-anderson-david-lynch-man-fr om-another-place/?europe=true
całkowicie się zgadzam. również nie jestem fanem Lyncha, nie obejrzałem nic poza Twin Peaks, Fire walk with me i chyba jednym filmem - nie pamiętam, może Blue Velvet. Ciężko mi zatem wyrobić sobie opinię o jego stylu na podstawie tak małej filmografii. No ale, gdy będąc dorosłym już człowiekiem, postanowiłem obejrzeć Miasteczko Twin Peaks, to wsiąkłem od samego początku. Podobało mi się wszystko: główny bohater, postaci drugoplanowe, balansowanie między nastrojami (serio gadanie o morderstwie, a po chwili wtrącenie pytania o drzewa albo inne duperele, sprawia, że tego typu smaczki pozostają). Samo miasteczko rozpier..iela system. Niby daleka prowincja, niby miasto jakich setki w USA, a z każdym odcinkiem widzisz, że nie wszystko jest takie jakim być powinno. Każda postać to osobna historia, do tego wtrącanie elementów metafizycznych i fantastycznych, to sprawia, że zatopiłem się po uszy. A jeśli to wszystko ubrane jest w suspens tworzony przy pomocy muzyki i gry świateł i cieni (ten las, te głupie sygnalizatory świetlne, sowa, karzeł, BOB) - człowiek aż się zastanawia jak można tak wciągnąć człowieka w tamtejsze wydarzenia, nie oferując mu gołych d u p, czy kilogramów flaków.
No i pojawił się 3 sezon, wielki come back, którego nie rozumiem i nie wiem co o nim myśleć.
1) Twin Peaks, to już tylko tytuł, bo akcja praktycznie nie dzieje się chyba wcale w tym miasteczku (poza momentami, które tak jak wyżej napisano, są scenami, które nie mają żadnego znaczenia.
2) Z kultowych postaci pozostał w zasadzie tylko Cooper. Nie ma szeryfa, jego zastępcy grają epizodyczne role, które kompletnie nie mają wpływu na fabułę. Symbolicznie pojawia się Pieńkowa Dama oraz inni, których losy śledziliśmy w oryginalnym serialu. I odnosi się wrażenie, że zgodzili się jedynie na gościnne występy, bo ich pojawienie się wzbudza sentyment, a nie rokuje, że poznamy dalsze ich losy.
3) Nowe postaci są płytkie i kompletnie płaskie. Ich rola w serialu również jest symboliczna, a ich losy raczej nie są warte zapamiętania. I znów zastanawiam się, czy Lynch nie zrobił ukłonu w kierunku ludzi, z którymi gdzieś kiedyś pracował.
4) Chwile przegadane w oryginalnym Twin Peaks były wspaniałe. tutaj odnosi się wrażenie, że postaci gadają o niczym, sceny dłużą się niemiłosiernie i choć przez cały czas łudzisz się, że za chwilę nastąpi coś niesamowitego, to po chwili okazuje się, że nic takiego nie ma miejsca. i znow nie wiem czy Lynch się nami bawi, czy brakuje mu pomysłu na coś więcej.
5) Klimat serialu zniknął. Tak jak pisałem o minimalnym poziomie brutalności i golizny w oryginalnym twin peaks, tak tutaj od razu dostajemy goły tyłek i ciachanko, a zamiast suspensu i domysłów dostajemy krew i trupy co godzinę. nie tego oczekiwałem i znów nie wiem, czy to znak czasów i dziś trzeba pokazać seks, który w 3 sezonie nie ma wpływu kompletnie na nic, czy może nie zrozumiałem dlaczego ludzie pukają się w zamkniętym pomieszczeniu tylko po to, by potem ich coś rozpie...yło.
podsumowując - zawiodłem się, choć zawsze wolę być pesymistą i się miło zaskoczyć, niż optymistą i się rozczarować. Do Twin Peaks podszedłem jak do nowych odcinków X-Files. wiedziałem, że nic z tego nie będzie, ale ponieważ kocham ten serial, to obejrzeć musiałem. I obejrzę jeszcze raz w nadziei, że dostrzegę w nim coś więcej, tak jak oglądając kolejny raz odcinki sprzed 25 lat mam nadzieję, że odkryję coś co mi umknęło.
widzisz ziom, Ty dostrzegasz pewne fajności TP, szereg detali itd, ale Twój - fajny i ładnie napisany - wpis pokazuje jasno że niewiele zrozumiałeś tak z 3. jak i z dwóch pierwszych sezonów TP.....
Skoro serial Frosta i Lyncha pamiętasz jeszcze z lat 90. to nic dziwnego, że twoje i podobnych doświadczeniem widzów oczekiwania urosły, a raczej pozostały w skali dwóch pierwszych sezonów. Co widać po opiniach wielu ludzi. Ostatni odcinek chyba nawet jasno pokazuje, że nasze oczekiwania (hybryda Coopera) często rozmywają się z rzeczywistością (który mamy rok?), zwłaszcza gdy upływa tak wiele czasu i trudno wrócić do miejsca z którego przyszliśmy, bo zwyczajnie tego miejsca może już nie być. A świat cały czas idzie przed siebie, do przodu, w bok, do tyłu, nie ważne, ważne, że się nie zatrzymuje. Przecież nawet wtedy Twin Peaks było do tego stopnia dziwne i niezrozumiałe, iż nie zagościło na dłużej w TV, choć studio bardzo tego chciało, prawda? Ja przygodę z Lynchem zacząłem trzydzieści lat po premierze, zaś trzeci sezon w mojej ocenie oglądany zaraz po drugim, wypadł naprawdę dziwnie, czyli dobrze, ale ja jestem entuzjastą tajemnic, symboliki, ezoteryki i nawet psychodelii. Mnie nic nie zdziwi : - )