Ostatnio w gronie krytyków filmowych (szczególnie w tej nacji, mniej może u teatralnych) pojawił się taki wytrych "pracuje na nostalgii". Wzięte z taniej psychoanalizy. Otóż warto się zastanowić, na ile nowe TWIN PEAKS rzeczywiście pracuje na nostalgii. Ja mam ewidentne wrażenie, że tak jak linie papilarne Złego Coopera stanowią lustro dla odcisków Dobrego, tak nostalgia ulega swojej trawestacji tutaj, w świecie nowej serii. Lynch obśmiewa urok opery mydlanej, pod którą jednak mocno podpinał się w latach 90. Zamiatanie sali, aspołeczny Dougie. A i nie tylko to. wyizolowanie biura szeryfa (które nie przypomina już dawnego centrum wydarzeń - ono właściwie niewiele znaczy, jest cyplem zapomnianym), gdzie pracują 90-letni dziadkowie - jak to zgrabnie ujął Richard Horne. Lynch wchodzi w kosmos Glastonbury i Black Lodge i zostawia stare Twin Peaks w wielkim nawiasie. Wprowadzenie "żywego trupa" - Jacka Renaulta - do obsady - tylko podbija stawkę lynchowskiej zabawy. Czerwona sala i koniunkcja Jowisza z Saturnem podważyła tamten świat, powiązała jeszcze bardziej widma i ludzi, rozpyliła więcej mroku. Ogniu, krocz ze mną. Trzeci sezon dlatego jest tak bardzo konsekwentnie filmowy.