Najbardziej podobała mi się Violet na samym początku w momencie gdy nie rozumiała uczuć i rozumiała wszystko zbyt dosłownie. Miejscami było nawet zabawnie.
Niestety potem "znormalniała" i wszystko zamieniło się w odrębne epizody w których jest wielką bohaterką a każdy odcinek próbuje na siłę wyciskać łzy. Wtedy już nie było żadnego rozwoju postaci i postępu w fabule.
Zakończenie najgorsze bo nie wniosło absolutnie niczego oprócz wałkowania tego samego i podsumowywania wszystkiego. Żadnych większych przemyśleń życiowych oprócz "muszę żyć". Nic co by skłoniło do refleksji lub żadnej akcji która utkwiłaby w pamięci.
W sumie najlepszym zakończeniem byłoby jak Violet umiera i mówi komuś w ostatnich słowach "kocham cię", czyli jak scena z gilbertem ale na odwrót