Bardzo często, gdy szukam sobie odpowiedniego anime do obejrzenia, kieruję się opinią -
"legendarne anime"/"kultowe anime"/"klasyk" - czasami wychodzi mi to na dobre, dzięki czemu
dana seria pozostaje mi w pamięci na bardzo długo (niezapomniane "Death note", "Code
geass", "Elfen lied" czy ze starszych "Tenshi no tamago"), lecz zdażają się serie, przy których po
prostu nie mogę doczekać się końca, żeby obejrzeć coś innego (mam zwyczaj dokończania
każdej serii, niezależnie jak nudnej). Jednym z tych anime, które mnie zanudziło jest właśnie
"Escaflowne".

Jako że już sporo serii mam na koncie, ciężko mnie czymś zaskoczyć, chociaż perełki zdażają
się często. Niestety "Escaflowne" pomimo statusu "kultowe" nie wciągnęło mnie ani trochę. I
nie ma na to wpływu przestarzała kreska, której nie brałem pod ocenę (znam wiele genialnych
anime ze starą kreską). Przez 26 odcinków akcja praktycznie się nie rozkręca, a wątek
romantyczny, który miał być taki niezwykły, został tak nudnie opowiedziany, że momentami
miałem ochotę przerwać to anime i nie daj Boże do niego wracać, no ale zasady to zasady.

Niestety anime wrzucam do worka z tabliczką "niewypały" razem z okrzyczaną serią
"Monogatari" i (póki co, bo jeszcze nie skończyłem) "Dragon Ballem". Naprawdę nie wiem,
czemu fani anime tak się tymi tytułami zachwycają... nie mówię tu o braku akcji (której w
Escaflowne aż tak wiele nie było), bo i bez niej da się stworzyć genialne anime ("Clannad",
"Kobato"), ale przede wszystkim o ślamazarności i słabego napięcia - czyli tego, czego każdy w
filmie nie chciałby widzieć.

Być może "Escaflowne" spodoba się tym, którzy zaczynają przygodę z anime, jednak moim
zdaniem weterani nie mają tu czego szukać.