Piękne lokacje i dobra ścieżka dźwiękowa nie wynagrodzą kiepskiej fabuły, kiczowatych, próbujących być patetycznymi, dialogów i żałosnego poczucia humoru.
Zmartwiło mnie to, że nie czułem potrzeby obejrzenia żadnego z dwóch pierwszych odcinków więcej niż raz. Dla porównania: pierwszy odcinek Rodu Smoka obejrzałem cztery razy.
Szkoda niewykorzystanego potencjału uniwersum Tolkiena. Prime Studios mogło zrobić wiele rzeczy lepiej niż to, co finalnie można zobaczyć na ekranie. Przypomnijmy: Amazon posiada prawa autorskie do Władcy Pierścieni (wraz z dodatkami) oraz Hobbita. Tym bardziej niezrozumiałe jest więc to, że fabuła serialu obejmuje czasy Drugiej Ery Śródziemia, które w dodatkach są streszczone na kilku stronach.
Serial z pewnością znajdzie grono swoich fanów, choć nie wiem czy słusznie można nazwać go adaptacją. To bardziej fan-fiction, luźno związany z materiałem źródłowym. Coś jak Wiedźmin od Netflixa, ale ze znacznie większym budżetem. Umieszczenie w tytule serialu „Władca Pierścieni”, ma na celu przyciągnąć uwagę widzów. Strasznie to słabe ze strony producentów.
Wątpię, by serial zadowolił większość fanów świata stworzonego przez Tolkiena.
Czy będę oglądał ten serial dalej, tydzień po tygodniu? Szczerze mówiąc: nie wiem. Na pewno nie jako priorytet, bo jestem głęboko rozczarowany.
I to nawet biorąc pod uwagę fakt, że materiały udostępniane przez Amazon od początku nie napawały optymizmem.