Spodobał mi się, miał to "Avatar: Last airbender". Świat widziany oczami dzieci/młodzieży(?). Humor. Ewolucję bohaterów. Wiele odmiennych postaci. Różne, kolorowe krainy. Różnorodne stwory itd. I lekkość. Idealny dla moich "małolatów".
Ale w kolejnych seriach już zaczynało być przez większość czasu mrocznie zamiast lekko.
Ale co mnie rozczarowało, to ta standardowa pułapka ciągnięcia serii na siłę. Jest dochodzenie do jakiegoś...SUPER PRZECIWNIKA. Niepokonanego, jeśli go pokonają to tylko przez jakiś 'cud', albo super moce. Ten przeciwnik jest "NAJSILIEJSZY NA ŚWIECIE", zresztą chce ZNISZCZYĆ CAŁY ŚWIAT. Ale w końcu LEDWO, LEDWO, jakimś "rzutem na taśmę" bohaterowie go pokonują. Przy okazji któryś prawie umiera (lub umiera na prawdę)...NO NAJCIĘŻSZA RZECZ NA ŚWIECIE IM SIĘ PRZYDAŻA. I kończy się seria.
Druga seria...a tu nagle okazuje się, że jest SUPER ZŁOL i on jest NAJSILNIEJSZY NA ŚWIECIE
- Ale to tamten poprzedni był najsilniejszy?
- Ale ten...jest jeszcze silniejszy!
- Ale tamtego ledwo pokonali to z tym nie mają szans?
- Ale teraz odkryją JESZCZE większe moce niż wtedy.
- Ale tam już jeden umarł?
- Ale teraz OŻYJE i umrze potem jeszcze raz (prawie).
I przy drugim to jeszcze znośne, ale przy trzecim, czwartym... to już trochę... żenujące :/
I znowu super ciosy, super wybuchy, ale jeszcze bardziej super niż te przy poprzednim. Jak tamte były super to te są ultra super, mega-giga super :/
A oprócz tego wiele, takich dziur fabularnych. Tak, że wieczorem do spania, zamiast wymyślania bajek na dobranoc to wymyślałem i zalepiałem dziury fabularne "Wakfu" bo mi małolaty zadawały pytania "a skąd to się wzięło? A dlaczego nie użył tego? A czemu on tu był jak wcześniej był tam?"
No, że spróbuję sobie przypomnieć jakieś przykłady...O, skąd "Ororo" miał Eliacuba? Ostatnio był z tymi dziećmi Eliatropami i smokiem Baltazarem "gdzieś tam"...a nagle nie wiadomo skąd ma go Ororo.
Co z tym małym czarnym smokiem (gargorgurologlogkg...ragan czy jakoś tak :)?
Avatar Aaang wydawał się jakby był przemyślany od początku do końca i tak zrobiony, a Wakfu jakby wymyślane... na poczekaniu, spontanicznie po każdej serii. Nie ma jakiegoś głównego celu.
W Aaangu był cel, doszli do niego, został osiągnięty i... to co dla mnie wyróżnia Aaanga (taką cechę ma dla mnie jeszcze chyba tylko "Władca Pierścienia") czyli IDEALNE ZAKOŃCZENIE. Na spokojnie. Długo. Wszystkie wątki ładnie, płynnie łagodnie zakończone i przejście do 'regularnego życia'.
A te serie "WAKFU" kończyły się jakby... URWANE.
I po 3 serii też pełno pytań na które musiałem zmyślać odpowiedzi:
- jak to koniec to Yugo będzie mieszkać z Amalią?
- A gdzie będzie mieszkać Evangelina i reszta jak ich dom zburzyli?
- A Ruel z tą babcią to będą razem już? Gdzie będą mieszkać?
- A Yugo to wróci do swojego taty w karczmie czy będzie mieszkać z Amalią w krainie drzew?
- A Rubilax zostanie uwolniony? I będzie robił zło czy będzie żył spokojnie?
itd.
Nie lubię takich seriali bez docelowego pomysłu na finał, które są zmyślane na poczekaniu i ciągnięte "na siłę".