po przelocie po pilocie w szlafroku i papilocie;
ja to się boję, w którą stronę ta okołostołeczna hedonka ze zbyt jazgotliwie pracującym wirnikiem wewnątrz maszynerii oraz niepoprawną ambicją wypełniania schematu czymś innym niż rażącą wtórnością, jałową refleksją i tanią kokieterią idzie: kazalnianego moralizatorstwa postodwykowego
(chociaż jestem pewien, iż twórcy nazwą to inaczej - dzieleniem się swoją wiedzą oraz tak zwanym życiowym doświadczeniem; trzeźwym abstynencyjnym ćpaniem uśmiechów tych, z którymi na pewno zostaniesz).
im dalej w film, tym bardziej oklepane i przewidywalne się to zdaje. odjazdy, odloty i lewitacje cięgiem drinkniętego jak rasowy zając marcowy kosmonauty w okołomiejskim centrum orbitalnym nie wychodzą poza mechaniczny szablon odgrywania sprawdzonych patentów; z kolei miejskie ucieszki spod znaku zayeb bombkę, efekciarsko podrasowywana wylewami substancji sonicznej w co trzeciej sekwencji uliczno-tramwajowej (od abby po joy division) nazbyt są sofciarskie jak na jazdę po bandzie jak dla mnie.
ale ożyjemy, pobaczymy. ja się chętnie pomylę. na pohybel tak zwanemu marzycielstwu jałowemu, ku chwale marzycielstwa poprawnego!