I twórcy nie mają nad nim kontroli. Takie odnoszę wrażenie po pierwszym sezonie. Jest wiele rzeczy, które netfliksowy Wiedźmin robi znakomicie, chociażby castingi. Znakomicie oprócz Geralta i świetnej Yennefer obsadzono Calanthe, Renfri, Myszowora, Stregobora czy Jaskra. Jak dla mnie źle dobrani Foltest, Eist i Cahir. Mieszane uczucia - Ciri i Vilgefortz. No i ta Triss... Oczywiście nie obeszło się bez niszczenia imersji poprzez upychanie mniejszości w miejscach, gdzie one nie pasują - mogę tolerować Fringillę, Artoriusa czy Zerrikanki u boku Borcha, ale ten rycerz ze scen z ranną Calanthe wywołał u mnie salwę śmiechu, i nie mówię o Maćku Musiale. Świetne są wszelkie sceny walki i charakteryzacja. Serialu broni też odpowiednia mieszanka humoru, nagości i lejącej się juchy charakterystyczna dla klimatu dark fantasy. Jednak serial dobry czy nawet bardzo dobry staje się serialem wybitnym, gdy opowiada historię w sposób wybitny. Może mu brakować ogromnych bitew czy okazałych lokalizacji, ale zawsze obroni się intrygującą historią, vide sezony I-II Gry o Tron. W Wiedźminie w opowiadaniu historii króluje chaos. Za dużo wątków poruszono jednocześnie oraz powierzchownie, by nabrały one właściwej powagi i znalazły wydźwięk w działaniach bohaterów (np. wątek chęci posiadania dziecka przez Yen). Tu również na myśl przychodzi GoT - ostatnie dwa sezony. Serial nieumiejętnie skacze pomiędzy wątkami różnych postaci. Słabo wypadł wątek z Myszoworem-dopplerem, Brokilon i relacja Ciri z Eithne czy historia sylvana Torque znana z opowiadania Kraniec Świata. Po pewnym czasie idzie się zgubić, co jest retrospekcją, a co nie i ratuje tylko znajomość chronologii uniwersum. Niestety, całość nie tworzy spójnej historii. Wiedźmin jest jak dla mnie serialem dobrym, ba, bardzo dobrym, ale pytanie czy wejdzie na ten poziom najwyższy, bo sezon pierwszy podwaliny położył niepewne.