Nadmuchiwany balon w końcu pękł i deszcz rozczarowania spadł na widzów. Netflix miał wszystkie karty w swoich rękach żeby zrobić serial wybitny, do którego będzie się chciało wracać. Niestety, stworzono serial totalnie przeciętny, ze słabym scenariuszem i w wielu przypadkach z mocno przeciętną grą aktorską. Dlaczego tak się stało? Odpowiedź może być prosta: za scenariusz odpowiada 7 osób, a za reżyserię 4. Wedle przysłowia, gdzie kucharek sześć... Efekt: serial momentami jest nudny, twórcy nie potrafią budować napięcia, a całość pozbawiona jest klimatu. Ma tylko momenty, a to za mało. Przed obejrzeniem obawiałem się, że Cavill nie nadaje się do tej roli. Okazało się, że obawy są bezpodstawne, a aktor świetnie sobie z nią poradził i jest na pewno jednym z jaśniejszych punktów "Wiedźmina". Zarzutów wobec serialu jest sporo. Irytujący Jaskier (gra aktorska), który niczym uczestnik programu "Mam talent" śpiewa popowe piosenki (tak się właśnie kastruje klimat z filmu czy serialu). Kolory uzyskane w postprodukcji które mnie osobiście raziły, brak dbałości o szczegóły (scena z Jeżem, gdzie trup się sypie, krew się leje, a po chwili na posadzce brak ciał i brak chociażby kropli krwi), za mało Geralta, a za dużo drętwo odegranych dialogów i za dużo scen z Yennefer. Praca kamery też pozostawia trochę do życzenia, oświetlenie również. Ze wszystkich odcinków moim zdaniem tylko 8 trzymał poziom o reszcie szkoda gadać. Serial ma na szczęście też jakieś plusy: Cavill, perfekcyjne sceny walki (aż prosiło się o więcej), sceny z magią, Podsumowując: twórcy to zepsuli i to mocno. Nie przekonują mnie tłumaczenia, że nie mogli pójść na całość w pierwszym sezonie bo kiedy jak nie w pierwszym sezonie daje się widzowi esencję?