Piszę te słowa z perspektywy osoby niezaznajomionej zarówno z prozą Andrzeja Sapkowskiego, jak i popularną i lubianą w Polsce grą komputerową. Mogę powiedzieć, że był to mój pierwszy kontakt z tą franczyzą kulturową, co uwalnia mnie od wszelkich oczekiwań względem tego serialu. Uważam jednak, że już sam gatunek, jakim jest „fantastyka” to coś dość prymitywnego zarówno pod względem treści, jak i pod względem potencjału rozrywkowego, choć pewnie w tym osadzie mogę być dość wyraźnie osamotniony. Dlatego oglądając tę kilkuodcinkową historię, czułem, że nie robię tego z radością i ciekawością, jaką daje obcowanie z różnymi dziełami kultury, lecz z bardzo obecnym przymusem bycia zaznajomionym z aktualnymi trendami.
I tak „The Witcher” to serial bardzo nierówny. Niektóre odcinki wypadają znośnie, a nawet dobrze (odcinek 4) a inne znacznie gorzej (odcinek 1). Brak tam jednak spektakularnych kadrów, wszystko wydaje się przaśne czasami nawet nieco tandetne. Nie mogę znieść też powagi, z jaką bohaterowie rozmawiają o różnych zabobonach czy magii oraz absolutnego braku realizmu we wszystkich tych scenach walk i aktach przemocy. Mierzi mnie też defetystyczna i klasistowska struktura fabuły. Choćby chłopi — ukazani tu jako ludzie bezwolni i niezdolni do skutecznego działania — są jedynie tłem dla bohaterskich czynów wiedźmina i kilku jego koleżanek. Kobiety, nawet jeśli nieraz stawiają opór tej feudalnej rzeczywistości i tak ostatecznie muszą ulec męsko-centrycznemu przeznaczeniu. Widząc cały ten świat, miałem nieodparte wrażenie, że to historia absolutnie antynowoczesna, antydemokratyczna i antykobieca. Taka wymarzona rzeczywistość dla sfrustrowanych chłopców. Ostatecznie, jednak jeśli ktoś lubi — w co niestety nie wątpię — tego typu rzeczy chyba nie będzie rozczarowany.