Serię oglądam na bieżąco, ciurkiem od Igo sezonu. Wilfred jest bardzo dobrym serialem.
Ma czasami gorszą formę, ale nie brakuje perełek, które całkowicie ryją człowiekowi
głowę.
Pozycja ta zawiera w sobie wiele mądrości i rozkmin nad postawą etyczną i moralną
życia codziennego, wyborów i motywacji. Do tego wszystkiego ubrane jest to w przeróżne
gagi, czarny humor i wielki smutek. Często śmieję się na głos podczas seansu, ale nie
brak tu też zadumy. Nie pamiętam już serialu, który by mnie tak smucił i nakłaniał do
większej melancholii. Same cytaty na początku serialu, razem z tytułami episodów
nakłaniają do rozmyślań.
Moim zdaniem Wilfred to zwykły pies, który w wyimaginowanym, spaczonym umyśle
chorego Ryana uformował się w towarzysza i przyjaciela. Jest bardzo sprytny, a zarazem
głupi. Tworzy intrygi, nie można mu ufać, ale nie raz wpada w swoje pułapki. Często jest
badassem, ale zdarza mu się również zrobić coś dobrego, co okazuje się i tak
najczęściej środkiem do osiągnięcia własnej wygody i zachcianki. To takie mroczne
nemezis Froda. Jest jednak tak wiarygodny, że wszyscy w niego wierzymy i nigdy nie
chcielibyśmy by stał się zwykłym futrzakiem.
Na plus soundtrack, charakterystyczne intro i końcowe sceny po napisach. Aktorstwo
Jasona powala mnie nie raz na kolana. Zawsze się zastanawiam jak on wytrzymuje
podczas upałów w tym miśku :)