Turniej zaczął się od „The Watch” - adaptacji historii straży miejskiej z Ankh-Morpork wymyślonej przez Pratchetta, miało być genialnie, śmiesznie i nowocześnie, wyszło tanio, wtórnie i zachowawczo. Netfliks podjął rękawicę po pierwszym w miarę udanym odcinku drugiego sezonu Wiedźmina i zaczął pokazywać, że jest największą platformą strimingową i potrafi sprofanować oryginał literacki jeszcze bardziej, potem nagle objawił się Amazon i zapowiedział najlepszy, najdroższy, najbardziej epicki serial w historii i to osadzony w doskonałym świecie wykreowanym przez Tolkiena - nie brali jeńców i od pierwszego odcinka szorowali po dnie, owszem, Adar, Durin i Erlond trochę psuli szyki, ale ogólnie wyszło słabo. Disney popatrzył na to wszystko z politowanie, powiedział „Potrzymajcie mi piwo” i przywalił serialem Willow - serialem czystym, nudnym, pozbawionym magii i pazura, raczej źle zagranym. Szczerze kibicowałem Ralphowi Inesonowi, żeby zakończył przedwcześnie męki tego serialu. No i zabił, ale jedyną kobietę z charyzmą.
Fabuła Willow z 1988 kręciła się wokół walki dwóch silnych kobiet, w której czasem uczestniczyła ta trzecia - Srosha, ale tam te kobiety były pięknie brudne, byli równie brudni i silni mężczyźni, była walka dobra ze złem, było gęsto, charyzmatycznie, z humorem. Disney poszedł w inną stronę, w zasadzie w przeciwną - rozwleczone sceny, miałkie postacie, humoru do mnie nie dociera. Kolejny świat przemielony, pieniążki się zgadzają, lecimy po Conana.