po pilocie. pierwsze slow-mo w szóstej minucie. to o dwie minuty szybciej niż w Idź Pod Prąd. ktoś tu idzie na rekord chyba. nie ma co.
poza tym to to jest jednak przeciętne bardzo.
zlepek wyświechtanych motywów z banalną symboliką zwierzęcą i windowaniem pod tajemnicę, a nawet tajemnice - tylko aby przejąć się tajemnicą należy wprzódy zarysować bohaterów, których się choć odrobinkę lubi, tymczasem ci tutaj są mi tak bardzo obojętni..
oho, są zwidy pod muzyczkę w dziewiątej, drugie w dwudziestej czwartej..
wyświechtanych motywów ciągi dalsze.
banalne kryminały od sztancy.
po drugim odcinku.
twórcy tego serialu chyba dawno nie odwiedzali prowincji.
od Warszawianki to jest na pewno lepsze, ale to żaden komplement - od Warszawianki lepszy jest nawet Zenek.
papierowi ludzie w papierowym świecie.
po połowie trzeciego odcinka.
zużyte wszystko nijaczeje coraz bardziej.
ogólnie to nie rozumiem tego trendu na uwideofrajdawianie żulczyka. desperacka próba powtórzenia sukcesu pierwszego serialu opiera się sukcesowi z prostego powodu - ponieważ ten serial nie był sukcesem żulczyka, tylko skoniecznego.
skonieczny zrobiłby dobry, szalony, efekciarski, wykręcony, kolorowy, wrażeniowy, kalejdoskopowy, psychoaktywny serial kryminalny nawet z blanki lipińskiej.
a dlaczego?
bo opętany jest myśleniem wizualnym.
czyli dokładnie tym, czego w powyższym serialu brakuje.
po zapercepowaniu czterech seriali żulczyka dochodzę do kompromitującego ich autora twierdzenia - uda się, jeżeli zapomnimy o słowach.
dalej nie oglądam. tu nie ma czego oglądać.
po piątym odcinku.
pierwsza grubsza drgawa.
wjeżdża popakul i rozjeżdża
słowa.
papierowa mikro miazga
z odwrotnego tła.
tak to powinno od samego początku
wyglądać.
w końcu jakaś poezja
dla oka.