Mam 3 seriale, do których cyklicznie powracam i chyba będę powracać do końca życia - the Office, Sopranos i Better Call Saul.
Nic odkrywczego. Każdy jest inny i o ile każdy wie po co ogląda się the Office, tak Better Call Saul jest zawsze dla mnie trudną przeprawą, od której jednocześnie nie mogę się oderwać i o którym myślę nawet w ciągu dnia, kiedy wiem, że wrócę do oglądania dopiero wieczorem. Może są to zbyt wyniosłe słowa jak na amerykański, mainstreamowy serial, ale w tej produkcji jest przemycone tak wiele uniwersalnych prawd o ludzkiej naturze - do czego prowadzi obecny w nas brud - relacje rodzinne, trudna przeszłość, pycha, chciwość, chęć udowodnienia czegoś otoczeniu, relatywizowanie swoich poczynań i wiara w to, że cel uświęca środki.
Może za bardzo widzę w sobie Jimmy'ego McGilla, który czasem staje się Saulem, ale uważam ten serial za absolutne arcydzieło, które od dawna polecam wszystkim znajomym. Część z nich po obejrzeniu twierdzi, że nadal woli Breaking Bad i... wcale mnie to nie dziwi :) Może kiedyś się to u nich zmieni. Może nie. Sam chyba wołałbym być fanem Breaking Bad.